wtorek, 15 września 2009

Kazania z II edycji "Rekolekcji dla facetów". Prow. ks. Witold Seredyński


Powered by eSnips.com

"Ojcostwo. Najważniejsza kariera mężczyzny?"

Źródło:

Czy współcześnie mamy do czynienia z kryzysem ojcostwa? Do odpowiedzi na te pytania zaprosiliśmy duchownego, a także dwóch ojców.

Jacek Pulikowski, wykładowca, autor publikacji o tematyce rodzinnej: Bez wątpliwości przeżywamy kryzys ojcostwa. Miarą tego są rozpadające się małżeństwa, osierocone dzieci, a nawet dzieci zabijane w fazie prenatalnej. Kryzys ojcostwa jest generalnym kryzysem człowieka, kryzysem osoby, dotyczy to bowiem tak samo kobiet i macierzyństwa. Mężczyźni unikają odpowiedzialności, gonią za jakimiś tam sukcesami a tak naprawdę są nieszczęśliwi. Bo szczęście jest efektem życia zgodnego z naturą, której stwórcą jest Bóg a nie człowiek. Dobry ojciec ma być jak ten kapitan, który z tonącego okrętu nie ucieknie, dopóki ostatniego pasażera na własnych plecach nie wyniesie. To dziś ginie.
Zapomniane jest wychowywanie do męstwa. Wychowanie zdominowane jest przez kobiety, często nadmiernie czułe. Mamusie odpędzają zbyt srogich tatusiów od swoich synków i efektem są rozpieszczone trzydziestolatki, którym mamusia wciąż pierze skarpety i prasuje koszulki. Generalnie kryzys rodziny polega na tym, że kobieta jest pozbawiona potrzebnej jej opieki i wsparcia mężczyzny. A ten z kolei, gdyby mógł go udzielać kobiecie to by urósł, mężczyznom brakuje wzrastania w pełnieniu opieki i wzięciu odpowiedzialności z drugą osobę. Znakomity opis powinności dobrego ojca dał Jan Paweł II w adhortacji „Familiaris consortio” z 1981 roku. Mężczyzna ma wziąć po pierwsze odpowiedzialność za życie. Gadanie, że życie dziecka to sprawa kobiety i jej brzucha to bzdury. Po drugie, ojciec ma mieć swój udział w wychowaniu, po trzecie ma wykonywać pracę zawodową, ale tylko służącą utrzymaniu i służącą rodzinie a nie taką, która tę rodzinę niszczy. Po czwarte, ma dawać przykład dojrzałej postawy chrześcijańskiej, ale postawy, a nie tylko o niej gadania. To jest pełny program dla dobrych ojców, w którym dowiadujemy się jak odbudować męskość i szczęście mężczyzn, bo mężczyźni są powszechnie nieszczęśliwi.
Mateusz Matyszkowicz, publicysta Teologii Politycznej, ojciec trójki dzieci: Być ojcem to stan nieporównywalny do czegokolwiek innego i bardzo fajnie jest być ojcem. Wiąże się to z odpowiedzialnością, ale też bez przesady. Mam wrażenie, ze wielu mężczyzn boi się bycia ojcem, bo uważają, że nie są odpowiedzialni, a to nie prawda. To czy jesteśmy odpowiedzialni, możemy weryfikować tylko w sytuacji, w której się sprawdzamy.
Miłość ojca ma być odzwierciedleniem miłości Boga. Ma się w niej zawierać sprawiedliwość i miłosierdzie. To ojciec wyznacza sprawiedliwość w domu i staje się miernikiem tego co dobre i złe. A przy miłosierdziu wchodzimy w tajemnice dowolności przebaczania Boga, która jest tak samo ważna w byciu ojcem. Największym wyzwaniem dla ojca jest wychowanie dobrego człowieka, który potem wyjdzie z domu. Największym zmartwieniem jest natomiast to, że wpływ na to jest bardzo duży ale nigdy całkowity. Dlaczego warto być ojcem? Bo nie ma innej drogi, mężczyzna może być albo ojcem duchowym albo ojcem fizycznym. Czy współcześnie mamy do czynienia z kryzysem ojcostwa? Nie ma kryzysu ojcostwa bez kryzysu macierzyństwa i na odwrót. Tak naprawdę jest kryzys rodzicielstwa. On bierze się z tego, że człowiek w pewnym momencie doszedł do błędnego przekonania, że role społeczne są czymś, co można sobie wymyślać i dowolnie kształtować, a nie czymś, co wynika z natury i woli pana Boga.
Dariusz Cupiał, wykładowca, Prezes Fundacji Cyryla i Metodego, współzałożyciel strony internetowej tato.net: Wiele organizacji kościelnych i świeckich pomaga rodzinie w sensie kobiecie i dzieciom, natomiast nie ma pomocy rodzinie poprzez pomoc ojcom. Jeżeli już są jakieś organizacje, które pomagają ojcom, to albo takim, którzy stosują przemoc, albo takim, wobec których zastosowano przemoc, pozbawiając ich prawa do opieki nad własnymi dziećmi.
Naszym celem jako portalu jest promowanie dobrych wzorców ojcostwa. Staramy się budować kulturę odpowiedzialnego ojcostwa. Często się zwraca uwagę na rolę matki, która jest oczywiście bardzo ważna, unikalna i niezastąpiona, lecz ojciec pojawia się tutaj na drugim planie, jako osoba dbająca o zabezpieczenie finansowe potrzeb dziecka. Nie chodzi tylko o finanse. Chodzi przede wszystkim o obecność fizyczną, emocjonalną i duchową, które są bardzo ważne dla rozwoju dziecka.
Dzisiaj zdecydowanie trudniej być ojcem niż dawniej, dlatego trzeba mu pomagać lepiej zrozumieć jego rolę w zmieniającym się świecie. Trud wiązania obowiązków zawodowych i rodzinnych, przedłużający się czas pracy, różnego rodzaju wyzwania wychowawcze, niekiedy wyzwania rodzinne jak np. emigracja zarobkowa.
Poprzez nasz portal chcemy pokazać, że bycie ojcem można porównać do biegu maratońskiego. Nasze życie zawodowe możemy kształtować w zależności od sytuacji na rynku i wielokrotnie możemy zmieniać swoje funkcje, w wypadku ojcostwa jest to funkcja docelowa każdego mężczyzny i to jest najważniejsze. Ojcostwa można i trzeba się uczyć, trzeba "podnosić swoje kompetencje". My na przykład organizujemy specjalne warsztaty dla ojców, które mają im pomóc zrozumieć ich ojcostwo oraz ich mocne i słabe strony jako wychowawców. Robimy wszystko, żeby oni ten bieg w sztafecie po dobre wychowanie swoich dzieci wygrali.
O. Ksawery Knotz, kapucyn: Współcześnie mamy do czynienia z kryzysem ojcostwa, który jest pochodną kryzysu męskiej tożsamości. Mężczyźni nie wiedzą, jak ma wyglądać ich ojcostwo, często brakuje im pomysłu, siły i zdolności, aby wprowadzać dzieci w świat, aby inicjować je do dorosłego życia, np. wspólnie z dziećmi przeżywać jakąś przygodę. Ojcowie np. nie biorą swoich dzieci w Tatry, aby wejść do jakiejś jaskini, obłocić się, przełamywać lęk przed ciemnością. Chodzi o to, by dzieci przeżyły doświadczenie trudu, może czasem zmagania się i cierpienia, ale i równocześnie poczuły ten szczególny smak satysfakcji – żeśmy z tatą zdobyli szczyt, zwyciężyliśmy. Ojcowie nie wypełniają tej bardzo ważnej roli i w konsekwencji dzieci wychowują się bez ojców. Ojcowie często sami nie mieli swoich ojców w sensie psychicznym i duchowym i brakuje im tego podstawowego wzorca. Oczywiście taki wzorzec można starać się samemu odkryć.
W jakiejś mierze mężczyźnie może pomóc kobieta, żona, która przecież mężczyznę uduchawia i też wychowuje. Nie jest jednak w stanie ona tego zrobić w takim stopniu jak mężczyzna. Mężczyzna przy mężczyźnie, najlepiej swoim tacie, uczy się siebie, odkrywa kim jest. Tak jak ważna jest relacja ojca z synem, tak szczególną relacją jest relacja ojca z córką, dla której jest on pierwszym mężczyzną, którego męskości ona się uczy. Później bardzo dobrze widać po kobietach, czy były kochane przez ojca. Jeśli tak, to taka kobieta ma większe szanse być wspaniałą żona i matką. A jeśli nie, to sama zmaga się z lękiem przed mężczyzną, musi odkryć jego wartość, nauczyć się szacunku do niego. Nie zawsze to potrafi.

MaRo/JaLu

" Gdzie te chłopy?" rozmowa z ks. Piotrem Pawlukiewiczem

za stroną goscniedzielny.pl

O mężczyznach w Kościele, a właściwie o ich braku, o zniewieściałym duszpasterstwie z ks. Piotrem Pawlukiewiczem rozmawia

Ks. Tomasz Jaklewicz: Dlaczego w kościołach jest więcej kobiet niż mężczyzn?
Ks. Piotr Pawlukiewicz: – Proszę popatrzeć na rolę, jaką mają do spełnienia w praktyce wierni podczas liturgii. Mężczyźni odbierają to jako coś, co można określić hasłem „trzy razy »s«”: stój, śpiewaj, słuchaj. A tego właśnie nie lubią. Może dlatego wielu z nich lepiej czuje się na stadionie piłkarskim, na polowaniu czy w ogrodzie na grillu.

Sądzi Ksiądz, że to „trzy razy »s«” nie przeszkadza kobietom?
– David Murrow w książce „Mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła” mówi, że termostat w naszych kościołach jest nastawiony raczej na kobiety. To jest temat do dyskusji, ale chyba lepiej w kościele czuje się płeć piękna. Ja wiem, że teraz powiem o sprawach drugorzędnych, ale one też mają swoje znaczenie. Kobieta w kościele zwróci uwagę na ułożone przy ołtarzu kwiaty, na innych ludzi, na to, jak są ubrani, sama doświadczy zadowolenia, że jest elegancka, jak przystało na dzień świąteczny, zachwyci się ckliwą pieśnią o miłości, bliskości. Panowie tę całą otoczkę odbierają inaczej. Murrow mówi, że mężczyźni mają swoją religię. To jest religia siły, mocy, pewności siebie, wielkości, a tego w ofercie Kościoła nie dostrzegają. Nawet chyba boją się, że chrześcijaństwo każe im być cichymi i pokornymi. Mężczyzna natomiast tęskni za wielkością i panowaniem. I wbrew pozorom, nie jest to złe. A jeśli każe mu się stać godzinę w kościele ze złożonymi rękami i śpiewać wzruszające niekiedy pieśni, to nie realizuje tego pragnienia swego serca. Dlatego woli doskonalić swój komputer, oglądać mecze czy przechwalać się swoimi osiągnięciami na spotkaniu z kolegami przy piwie. Ja wiem, że panowie są aktywni w liturgii, ale proporcje są mniej więcej takie, że kilku śpiewa w chórze, kilku służy do Mszy, a ogromna większość stoi bez ruchu przez całą liturgię.

No dobrze, ale kto reguluje ten termostat? Przecież mężczyźni, duchowni?
– Termostat regulował się setki lat. Wiele czynników na to wpłynęło. Na pewno wiele do powiedzenia miały i mają osoby duchowne. Tu widać sporą dysproporcję, bo celebrans – mężczyzna jest aktywny przez całą liturgię: przewodniczy, naucza, jest wyeksponowany. I czuje się jak ryba w wodzie. Ale to jedyny taki pan w całym zgromadzeniu. Często także i w innych formach duszpasterstwa ksiądz może zdominować mężczyzn czy chłopców. Zdarza się, że podczas wyjazdów duszpasterz decyduje o wszystkim: jak i kiedy się modlimy, kiedy mamy obiad, o której idziemy spać. Założyłem kilka lat temu taką wspólnotę internetoworealną, w której uczestniczę z pewnego dystansu. Ponieważ wchodzą w nią dziesiątki nieznanych mi osób, tylko czuwam dyskretnie, żeby nie pojawił się tam ktoś, kto będzie chciał zamieszać czy coś popsuć. Poza tym nie ingeruję w nic. I okazuje się, że oni sami bez problemu organizują kurs tańca, wyjazd wakacyjny, rekolekcje. Z tego środowiska wyłoniła się w dużym stopniu podgrupa młodych mężczyzn, którzy szukają swojej męskiej tożsamości i duchowości. Panie z całego serca im kibicują. I oni to wszystko robią sami. Natomiast kiedy dominuje ksiądz, to potem mamy takich panów, którzy ciągle pytają: „proszę księdza, o której wychodzimy?”, „o której obiad?”, „o której Msza św.?”.

Czyli to wina nas, księży?
– Nie tylko. Powszechne kłopoty z męskością mężczyzn sięgają czasów rewolucji przemysłowej. Chłopiec, by mógł dojrzeć, potrzebuje mistrza, nauczyciela, którym być musi oczywiście także mężczyzna. Według zamysłu Bożego, kimś takim powinien być przede wszystkim ojciec. Ale jakieś 200 lat temu ojcowie zaczęli wychodzić masowo z domu, poszli do fabryk, często znikali za chlebem na całe dnie, tygodnie, miesiące. Chłopcy zostali sami w domu z mamą. W wielu rodzinach to był moment przerwania łańcucha przekazywania męskości. Zabrakło łączności między ojcem i synem. Dawniej syn patrzył na siłę ojca, na roli czy w zakładzie rzemieślniczym, i ojciec mu tę siłę przez to wspólne przebywanie przekazywał. Dziś, kiedy ojcowie wracają późno wieczorem z pracy do domu, mają dla synów często jeden komunikat: „Tatuś jest zmęczony, chce poleżeć i pooglądać telewizję”. Od wieków, a nawet tysiącleci różne społeczeństwa czy plemiona wiedziały, że muszą wychowywać mężczyzn, wojowników, żeby przetrwać. Natomiast my w Europie przestaliśmy wychowywać duchowych wojowników i społeczeństwo chyba mocno zniewieściało.

Role mężczyzny i kobiety bardzo się zatarły…
– Jest jakiś obłęd w kreowaniu poglądu, że mężczyzna i kobieta mają robić to samo. „Ja gotuję w dni parzyste, a ty w nieparzyste”, stewardesa z pilotem powinni się zamieniać rolami w połowie drogi… Mam dziwne uczucia, gdy widzę panie ze Straży Miejskiej na Starym Mieście. Ładnie uczesane, zgrabne sylwetki, a przy pasku pałki i kajdanki. I one ochraniają facetów, którzy piją piwo na Rynku Starego Miasta w Warszawie, żeby im się nic nie stało. Przecież to absurd. Mężczyzna i kobieta mają różną konstrukcję ciała, różną psychikę. To mężczyzna jest powołany, aby być ochroniarzem kobiety. Każda kobieta marzy chyba o ochroniarzu, który by oddał za nią życie. Kobieta jest fizycznie, ale i duchowo subtelna, delikatna, i facet ma ochraniać tę delikatną strukturę.

Feministki pewnie by się oburzyły...
– Feministki to kobiety, które przestały wierzyć w swoje piękno i siłę jego oddziaływania. Pan Bóg tak to wymyślił, że kiedy kobieta zachwyca mężczyznę swoim pięknem, nie tylko fizycznym oczywiście, on się wtedy uaktywnia i działa na rzecz swojej pani. Wiele kobiet poranionych w dzieciństwie jest dzisiaj w głębi serca przekonanych o braku swego piękna. Nie wierzą, że facet się ich kobiecością zachwyci i dlatego na wszelki wypadek chcą go kontrolować i nim sterować. Błędne koło się zamyka. Bo faceci mają włączony program: „jak najmniej wysiłku, by osiągnąć jak najlepszy skutek”. Kiedy widzą, że kobieta chce rządzić w domu i decydować o wszystkim, to wielu z nich nawet godzi się na to, bo to jest dla nich wygodne. I nie rozwijają się duchowo. Leżą z pilotami od telewizorów w ręku, popijają piwo, które ich sztucznie ożywia i uczestniczą wirtualnie w meczach piłkarskich czy politycznych sporach.

W wielu kościelnych grupach czy wspólnotach przeważają kobiety.
– Poza męską pielgrzymką do Piekar (śmiech). Opus Dei ma mocny dział męski. Są oczywiście lektorzy i ministranci. Ale chyba poza tym rzeczywiście kobiety dominują. Był w Warszawie organizowany rok temu dla studentów wyjazd na jakiś duszpasterski weekend, już nie pamiętam dokąd. Jechały 44 dziewczyny i jeden chłopak.

Pewien doświadczony ksiądz mawiał, że jeśli w jakiejś kościelnej grupie nie ma przynajmniej jednej trzeciej mężczyzn, to trzeba ją rozwiązać.
– Zdrowy duchowo mężczyzna lubi dominować, panować nad światem, a szczególnie w obecności kobiety. Mężczyzna czuje się świetnie, kiedy wyjaśnia kobiecie świat, wprowadza ją w swoją rzeczywistość. Natomiast religia stała się domeną kobiet, to często kobieta jest tu ekspertem i wszystkim dyryguje. Zabiera męża na pielgrzymkę, mówi mu: „tu jest droga krzyżowa”, „tu idź do spowiedzi”, „tu będziemy się modlić”, „to jest wspaniały ksiądz” itd. Mężczyzna jest wtedy grzecznym chłopcem, a kobieta prowadzi go przez świat religii jak za rączkę. Mężczyźni tego nie lubią. Wolą takie przestrzenie, gdzie oni pokazują swoją wiedzę, są przewodnikami, mistrzami dla swoich kobiet, od których pragną podziwu. I dlatego czasami z tego powodu manifestują swoją niechęć do spraw wiary.

Apostołowie pokłócili się o to, który z nich jest największy.
– Tak, i trzeba to powiedzieć otwarcie, że tęsknota mężczyzny do bycia wielkim nie jest grzechem. Bóg powiedział do Abrahama: „uczynię cię ojcem wielkiego narodu”, a Jezus powiedział do Apostołów rzecz szokującą, że kto w Niego wierzy, będzie dokonywał rzeczy jeszcze większych niż On sam. Jezus nie nakrzyczał na synów Zebedeusza za to, że chcieli zasiąść po Jego prawej i lewej stronie. Powiedział im tylko, że nie tędy droga. „Kto by między wami chciał stać się wielki, niech będzie waszym sługą”. To jest dramat, że wielu mężczyzn tego nie rozumie i czuje raczej, że Kościół chce uczynić ich słabeuszami.

Ale kiedy słyszą o nadstawianiu drugiego policzka, to myślą sobie, że ideałem chrześcijanina jest słabeusz.
– Żeby nadstawić drugi policzek jak Jezus, czy jak święty Maksymilian Kolbe, trzeba być nieprawdopodobnym mocarzem duchowym. Trzeba wyjść od wielkości Jezusa. On był najtwardszym mężczyzną na ziemi, stoczył największą bitwę z całym piekłem i wszystkimi demonami. Nie zrobił tego siłą pięści, tylko siłą ducha. Kiedy mówił, to się dziwili, bo ich nauczał jak ten, który ma władzę, z mocą, inaczej niż uczeni w Piśmie. Trzeba mówić mężczyznom, że ich wielkością jest odnoszenie moralnych zwycięstw w każdej sytuacji. Panowie odchodzą od Kościoła bo myślą, że Kościół jest dla dzieci i kobiet, i tracą moc ducha. Wikłają się nierzadko w alkohol, erotomanię, stają się wiecznie smutni i rozdrażnieni. Kiedy są słabi, wtedy zaczynają krzyczeć na żonę, dzieci. Jezus miał emocje, ale nie przekrzykiwał nikogo. Nieraz Jego milczenie miało nieprawdopodobną siłę. Rzecz jest w odpowiednim rozumieniu „męskiej” wielkości.

Jan Paweł II był mocarzem ducha. Może także dzięki temu, że wychowywał go ojciec. Dziś wychowanie jest w rękach kobiet.
– W obyczajowości żydowskiej jest tak, że powołaniem ojca było „odebrać” dziecko matce. Oczywiście „odebrać” w sensie przejąć wychowanie. U nas to się często nie dzieje. Mężczyźni wyłączają się z wychowania. O wiele łatwiej jest projektować urządzenia techniczne czy handlować nimi, niż porozmawiać z synem, czy przejść z nim Orlą Perć. Faceci często lepiej czują się w świecie rzeczy, wolą rozwiązywać techniczne, teoretyczne problemy, a od relacji osobowych, jeżeli się ich nie zmobilizuje i nie nauczy, chętnie uciekają. A wiara ojca jest zasadnicza dla wiary całej rodziny. Były takie badania, z których wynikało, że jeśli w niewierzącej rodzinie matka się nawróci, to w 13 procentach przypadków pociąga za sobą męża i dzieci, a jeśli nawróci się ojciec, to procent nawróconych rodzin wynosi wtedy ponad 90. Jeśli syn zobaczy modlącego się ojca, to będzie dla niego lepsze niż wiele katechez w szkole. Niestety, ojcowie przestali być kierownikami duchowymi swoich dzieci.

Ponarzekaliśmy. Pora zapytać, co robić, żeby Kościół był bardziej atrakcyjny dla mężczyzn.
– Nauczycielki mówią czasem do chłopców: „Widzicie, dziewczynki ładnie odrabiały lekcje w świetlicy, a wyście chodzili po dachach i drzewach”. Ale chłopiec musi chodzić po drzewach. Chłopcom nierzadko od dzieciństwa wmawia się, że są gorsi. Często odnosi się to do sfery erotyki. A to nie ich wina, że często przeżywają hormonalny huragan. Niekiedy to ciągłe mówienie „jesteś niegrzeczny” nieraz zostaje im na całe życie, tym bardziej jeśli zabrakło w dzieciństwie ojca. Więc trzeba wpierw pokazać mężczyźnie, że nie są takimi złymi ludźmi, jak im to niekiedy zakodowano, dodać im ducha. Musimy też pomyśleć o męskich wspólnotach. To się powolutku tworzy, księża trochę się tego obawiają, szukamy recepty, programu. Jest jedna taka znana mi wspólnota w Warszawie, modliłem się swego czasu z tymi panami. Modlitwa mężczyzn ma w sobie coś niesamowitego (z całym szacunkiem dla kobiet). Sami byliśmy zaskoczeni, że kiedy odmówiliśmy nieszpory, to w sercach coś nam się poruszyło. Pamiętam ten dreszcz, kiedy wieczorem w seminarium śpiewaliśmy „Bogurodzicę”. Odruchowo sprawdzałem, czy nie mam miecza u pasa (śmiech). Gdyby dzisiaj nauczyć mężczyzn śpiewać „Bogurodzicę”, to oni też mieliby łzy w oczach.

Za mało przedstawiamy chrześcijaństwo jako wezwanie niosące w sobie ryzyko.
– Tak, Murrow pisze, że zapraszając mężczyzn do Kościoła, powinniśmy zadawać im pytanie: „czy ty się nadajesz, żeby być chrześcijaninem?”. A nie tylko: „przyjdź, zapraszamy, czekamy”. Zaproszenie do „męskiej” wiary powinno być w takim stylu, w jakim kiedyś pewien naukowiec zapraszał ochotników na wyprawę na biegun północny. Dał do gazety takie ogłoszenie: „Mężczyźni jako ochotnicy poszukiwani na niebezpieczną wyprawę. Niskie płace. Nieludzkie zimno, miesiące w ciemności, szczęśliwy powrót wątpliwy, możliwość zdobycia sławy i uznania, jeśli wyprawa się powiedzie”. Zgłosiło się 5 tysięcy mężczyzn. Chrześcijaństwo jest wyzwaniem, walką. Trzeba pokazywać Chrystusa jako mocnego mężczyznę, także inne postacie biblijne, jak prorocy czy król Dawid. Chrześcijaństwo jest bitwą. Nie na pięści, lecz duchową walką z siłami ciemności. Jeśli tak zaczynamy mówić, to wielu panów nagle odkrywa wiarę z zupełnie innej strony.

Ks. Piotr Pawlukiewicz Ma 48 lat. Jest rekolekcjonistą, kaznodzieją, duszpasterzem parlamentarzystów, wykładowcą homiletyki i duszpasterstwa rodzin w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie, autorem książek o tematyce religijnej. Głosi homilie w kościele Świętego Krzyża w Warszawie podczas Mszy radiowej o godz. 9.00 oraz kazania dla studentów w warszawskim kościele św. Anny (w niedziele o godz. 15.00). Współpracuje z Radiem Józef, gdzie prowadzi audycję „Katechizm poręczny”. Jego rekolekcje ściągają tłumy

"Kościół bez facetów?" Jacek Dziedzina

za stroną goscniedzielny.pl

Dlaczego w kościołach jest więcej kobiet niż mężczyzn? Bo tym drugim proponuje się często model „grzecznego chłopca”. A to nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Ani z naturą dorosłego mężczyzny.

W kościołach kobiety wyraźnie dominują nad płcią piękną inaczej. Wprawdzie kapłaństwo u katolików jest zarezerwowane dla mężczyzn, ale przecież duchowieństwo stanowi niewielki procent wszystkich wiernych. Badania socjologiczne potwierdzają ogólną tendencję, że nasze parafie tętnią życiem głównie dzięki kobietom. Poziom uczestnictwa w praktykach religijnych wyrównuje się tylko na wsi, gdzie dużą rolę, choć niejedyną, odgrywa tradycyjne przywiązanie do wiary.

Nie ma ognia, nie ma faceta
Nie jest to problem tylko katolików i tylko Kościoła w Polsce. Niedawno ukazało się polskie tłumaczenie książki Davida Murrowa „Dlaczego mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła”. Autor, opierając się na swoich obserwacjach życia religijnego w kościołach protestanckich, katolickich i prawosławnych, stwierdza, że wszędzie w nich przeważają kobiety. A jeśli przychodzą mężczyźni, to wydają się bierni, znudzeni, jakby nie byli u siebie.

Zdaniem Murrowa, winny temu jest model duszpasterstwa, nastawiony głównie na wrażliwość kobiety. W kościele mężczyzna słyszy o pokorze, o tym, jak być miłym i uprzejmym, a mniej o wyzwaniach, potrzebie ponoszenia ryzyka, o konfrontacji z rzeczywistością. Czyli brakuje mu tego wszystkiego, w czym mógłby sprawdzić się jako chrześcijanin-mężczyzna. Język kazań i rekolekcji pełen jest takich pojęć, jak tworzenie relacji, więzi, wzajemnego wsparcia, a więc tego wszystkiego, co idealnie trafia w oczekiwania i potrzeby kobiet.

Mężczyźnie nie są obce takie wartości, ale jego natura sprawia, że bardziej przemawia do niego język wyzwań, walki, zaangażowania. Jeśli idziemy do kościoła i słuchamy tylko słów podnoszących na duchu, jeśli kryterium wyboru wspólnoty jest to, czy dobrze się w niej czujemy, to jesteśmy już na prostej drodze do tego, co David Murrow nazywa „chrześcijaństwem w aksamitnej trumnie”. Jego zdaniem, ta choroba zżera obecnie wiele wspólnot chrześcijańskich w USA. Większość Amerykanów twierdzi, że nie pogłębia swojej wiary w czasie nabożeństw. Trudno się dziwić, jeśli niedzielne zgromadzenia służą głównie tworzeniu miłego klimatu, a nie kształtują duchowego kręgosłupa uczniów Tego, który przyszedł „ogień rzucić na ziemię”.

Klub dla pań?
W Polsce trudno o jednoznaczną ocenę. Wielu z nas z pewnością potrafi wskazać duszpasterstwa, księży, osoby świeckie, które swoim radykalizmem (ewangelicznym, a nie ideologicznym) zapaliły niejednego mężczyznę do pójścia na całość drogą wiary. Jednocześnie nawet wspólnoty odnowy Kościoła zdominowane są przez kobiety. Dobrym przykładem jest Ruch Światło–Życie. Ksiądz Blachnicki zaczynał z ministrantami, a całą formację oparł w dużej mierze na swoim doświadczeniu, wyniesionym z męskiego harcerstwa. Dzisiaj dziewczyny i kobiety wyraźnie dominują liczebnie w parafialnych i na wakacyjnych oazach. – Albo liturgia jest nastawiona na kobiety, albo ich liczna obecność taki model wypracowuje – mówi o. Jacek Prusak, jezuita i psychoterapeuta. – Widać to też w pracy duszpasterskiej. Kobiety częściej, lepiej dogadują się z księżmi niż z innymi mężczyznami w duszpasterstwach, a celibat sprawia, że mają także pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa w tych relacjach. Nie chcąc mieć pustych ławek w kościele, księża dostosowują życie parafii do potrzeb i wrażliwości kobiet, używając języka przystępnego dla nich – twierdzi jezuita. Ciekawe jest to, że już święci Franciszek i Dominik ostrzegali swoich uczniów, żeby nie poświęcali za dużo czasu na nauczanie kobiet, zaniedbując jednocześnie mężczyzn. Zaniedbani mężczyźni szukają często spełnienia poza Kościołem.

Pieśń dla Pana, pieśń dla panów
Dużo robi zapewne obawa przed hańbiącym dla mężczyzny określeniem „dewota”. Mężczyźni boją się, że jeśli usiądą w pierwszej ławce, przyjdą w tygodniu do kościoła i jeszcze, nie daj Boże, wezmą do ręki różaniec, zostaną oskarżeni o wchodzenie w kompetencje religijne kobiet. A przecież z różańcem w ręku można przechodzić różne etapy zmagania się ze sobą, czasem nawet z Panem Bogiem, co jest naturalnym elementem kształtowania się charakteru mężczyzny. Niestety, „pobożny” kojarzy się właśnie ze zniewieścieniem. Wielu osobom trudno pogodzić sukces, karierę, siłę przebicia ze startymi od klęczenia kolanami. Może zmieniłoby się to choć trochę, gdyby nabożeństwa różańcowe i nauczanie o Maryi uwzględniało także męskie podejście do wiary? – My w katolicyzmie polskim mamy silny kult Maryi, który może kształtować postawę niedojrzałej zależności: przytul się do Niej i pozostań dzieckiem. W katolicyzmie kult maryjny nie może być centralny, bo on ustawia mężczyznę ciągle w relacji do matki i dlatego nie pozwala mu dorosnąć – twierdzi o. Prusak.

Podobnie jest ze śpiewaniem pieśni religijnych. Wielu mężczyzn nie otwiera ust nie tylko dlatego, że może nie posiada odpowiedniego talentu. Ckliwe, ciepłe, czasem dziecinne słowa pieśni są nienaturalne dla przeżywania wiary przez mężczyzn. To też pole do działania dla odpowiedzialnych za liturgię w parafii: nie zawsze pasuje „Gdy Pan Jezus był malutki” lub „Gdy śliczna Panna” (refren „Lili lili laj” słychać przez całe Boże Narodzenie). Ludowe i popularne, nie zawsze zgodne z dogmatami, pieśni maryjne są już nieodłączną częścią wielu nabożeństw i pielgrzymek. Brakuje natomiast zauważenia bardziej teologicznych pieśni, z głębokim, prawdziwym obrazem Maryi. Niestety, łatwiej zaśpiewać tradycyjne, choć mało chrześcijańskie „A chociaż Syn Twój w gniewie mnie ukarze – Matka za dzieckiem w obronie powstanie” niż „Maryjo, weź mnie za rękę, podprowadź do Twego Syna, przyciśnij mnie do drewna, niech spłynie krew i mnie oczyści”. Przecież taki tekst jest przeżyciem, nie tylko dla mężczyzny. I stawia w prawdziwym, biblijnym świetle Maryję i Jezusa.

Krawat w piaskownicy
Może te zaniedbania sprawiają, że mężczyznom Kościół nie wydaje się atrakcyjnym środowiskiem do samorealizacji? Przeciętny mężczyzna widzi, że jego miejsce w Kościele to albo seminarium i kapłaństwo – i wtedy rzeczywiście może realizować swoją męskość, jako ojciec duchowy – albo budowa świątyni i zbieranie na tacę. Cała reszta sprowadza się często do modelu „grzecznego chłopca”. John Eldredge pisze w książce „Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy”, iż „większość mężczyzn uważa, że Bóg postawił ich na ziemi, aby byli dobrymi chłopcami. Właśnie to uważamy za wzór dojrzałości chrześcijańskiej”. Nie bez winy jest z pewnością sposób formowania duchowieństwa, prowadzący często do kształtowania osoby miłej, uprzejmej na każdym kroku. Tymczasem bycie tylko przyzwoitym, ułożonym, to nie jest cel chrześcijaństwa, tym bardziej kapłaństwa. Duchowość mężczyzny bardziej niż różne wydumane hagiografie świętych (głaskanie ptaszków itp.) chłonie przykład Jezusa, który z pewnością nie był „grzecznym chłopcem”, nawet w okresie dzieciństwa (przecież „uciekł” rodzicom w Jerozolimie i prowadził rozmowy w świątyni). Grzecznymi chłopcami nie byli też wielcy gwałtownicy królestwa Bożego. Gdyby św. Paweł przyjął miłą i grzeczną wersję chrześcijaństwa, a nie wyruszył z Ewangelią do pogan, pewnie do dziś Kościół tkwiłby w katakumbach.

Wspomniany David Murrow pisze, że termostat we wspólnotach chrześcijańskich zbyt często nastawiony jest na trzy pozycje, które mogą odpychać mężczyzn: obrzędowość, kontrolę i konformizm. Za mało natomiast jest stawiania na wyzwania. „Mężczyźni kochali Jezusa, gdyż oni kochają wyzwania – pisze Murrow. – Kościoły stawiające wyzwania często wychowują przywódców, aby szerzyli kulturę wzajemnych wyzwań. Ma to coś z konfrontacji, a coś z pocieszenia czy umocnienia”. Prawda jest też taka, że nastawienie termostatu na wyzwania przyciągnie nie tylko mężczyzn. Kobietom tak naprawdę również zależy na stawianiu im wymagań i wyzwań.

Płeć charyzmatu
Co zrobić, żeby mężczyźni mogli odnaleźć się w kościołach, a nie czuli się jedynie mało przydatnym dodatkiem do życia wspólnoty wiernych? Na pewno „chrześcijaństwo w aksamitnej trumnie” nadaje się do odstrzału. Do odrzucenia jest również traktowanie chrześcijaństwa jako polisy ubezpieczeniowej. Ewangelia to nie tylko zakazy, nakazy i przepisy na uniknięcie niebezpieczeństwa. Mężczyzn pociąga to, co wiąże się z ryzykiem (tak często mylonym z nierozwagą), podjęciem wyzwania. Nie musi to być nic spektakularnego, medialnego. Wystarczy pozwolić im być sobą w Kościele, a nie kształtować mentalność „grzecznych chłopców”. Grzeczni chłopcy nie mieliby odwagi zaryzykować tego, że cała przygoda wiary może skończyć się na krzyżu. – W kościołach byłoby więcej mężczyzn, gdyby zainteresowani odkryli, że mają swoje osobiste charyzmaty do wykorzystania we wspólnocie – mówi o. Prusak. – W Polsce jednak mamy silnie sklerykalizowany Kościół. Nie myśli się o Kościele jako o wspólnocie charyzmatów, tylko o świeckich prowadzonych do Boga przez księży. Wszystkim zarządzają księża – twierdzi. – Tymczasem pierwsze gminy chrześcijańskie funkcjonowały według charyzmatów, a władza święceń miała charakter służebny – dodaje.

Nie chodzi zatem o tworzenie sztucznego modelu chrześcijańskiego twardziela. Nie ma racji autor piosenki „Prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze”. Kto wchodzi na serio w życie duchowe, prędzej czy później musi doświadczyć poczucia własnej słabości i płaczu nad własną nędzą. Bogu także spodobało się to, co głupie i słabe w oczach świata. Jednocześnie to „moc w słabości się doskonali”. „Grzeczny chłopiec” (umowny synonim lubiącego ciepełko, wygodę i dziecinne przyzwyczajenia dorosłego mężczyzny) nie ma przecież nic wspólnego ze słabym, a przez to mocnym w wierze mężczyzną.

Jacek Dziedzina

"Dlaczego mężczyźni nie lubią chodzić do Kościoła?"

za stroną fronda.pl

- Unikamy porównań typowo męskich, które mówią o wojnie, a przecież już św. Paweł mówił, że jesteśmy żołnierzami Chrystusa! - mówi salezjanin, ks. Przemysław Solarski.

- Unikamy porównań typowo męskich, które mówią o wojnie, a przecież już św. Paweł mówił, że jesteśmy żołnierzami Chrystusa! - mówi salezjanin, ks. Przemysław Solarski.

- Unikamy porównań typowo męskich, które mówią o wojnie, a przecież już św. Paweł mówił, że jesteśmy żołnierzami Chrystusa! - mówi salezjanin, ks. Przemysław Solarski.

Dlaczego w kościołach jest mało mężczyzn? Co zrobić, żeby było ich więcej? - zastanawiali się duchowni, katecheci i młodzież w ramach 13. Forum Rekolekcyjnego. Spotkanie 21 lutego zorganizowało Salezjańskie Wyższe Seminarium Duchowne w Łodzi. Publikujemy rozmowę z autorem jednego z wystąpień.

Fronda.pl: Proszę księdza, czy przesłanie Jezusa łatwiej trafia do kobiet?

Ks. Przemysław Solarski: Nie, wystarczy spojrzeć na pierwszych apostołów i pierwotny Kościół. Te czasy wymagały odwagi, męstwa i radykalizmu - to przyciągało mężczyzn. Kiedy świat zaczął się do chrześcijaństwa przyzwyczajać, kiedy ono się „zadomowiło", wtedy wiele się zmieniło.

Ksiądz stanął przy ołtarzu, kobiety w ławkach, a pozostali mężczyźni? Nie znaleźli sobie miejsca?

- To nie jest tak, że ich w ogóle nie ma. Mężczyźni w Kościele są, a to, że jest ich mniej niż kobiet, to wynik szeregu przyczyn - także kulturowych i społecznych. Można je pominąć, żeby zwrócić uwagę na styl duszpasterstwa - tak robi David Murrow pisząc „Mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła" - ale nie można o nich zapomnieć. Zmiana sposobu duszpasterstwa to jedna z propozycji zauważenia problemu.

A jak mężczyźni patrzą na Kościół?

- Ważne, czy w ogóle go widzą. Bo jeśli mówią, że jest nudny i męczący to takie stereotypowe myślenie wynika często z tego, że poświęcają mu jedną godzinę tygodniowo w niedzielę. Na Mszy św. czują się skrępowani i przychodzą bez zaangażowania. Wtedy Kościół to dla nich księża i babcie różańcowe, więc nie mają tam czego szukać. Ale jeśli mężczyźni znajdą kogoś, z kim mogą się utożsamiać w Kościele, to chętnie zostają. Wizerunek to jedno, inna sprawa to kwestia osobistej wiary.

Kim mają być takie osoby?

- Pomijając księży. Dużo zdziałać mogą świeccy liderzy, którymi stają się mężczyźni. Przywództwo duchowe to dziedzina, która także powinna zostać w końcu odkryta przez świeckich - przecież przewodnikami duchowymi nie muszą być wyłącznie księża. Zwłaszcza jeśli chodzi o przekazywanie wiary innym mężczyznom i młodym chłopakom. Mężczyźni głoszą Chrystusa w inny sposób - w rywalizacji sportowej, na obozach przetrwania, na świeżym powietrzu - takie duszpasterstwo poza murami kościoła.

Czy kobiety nie robią obecnie za mężczyzn zbyt dużo?

- Oczywiście. Po pierwsze, mężczyźni nie przyjdą do świątyni, jeśli będą tam same kobiety - to będzie „babska sprawa". Po drugie, przyzwyczaili się, że wszystko za nich robią kobiety i księża. To duchowni głownie organizują obozy wakacyjne, rekolekcje. Tymczasem to powinni robić właśnie świeccy mężczyźni. Na przykład tak, jak pan Ryszard Sadłoń, który uczestniczył w naszym Forum Rekolekcyjnym. Co roku organizuje on pielgrzymkę kibiców piłkarskich do Piekar Śląskich. Jest jeszcze trzecia sprawa. Dając mężczyznom zadanie, trzeba zaufać, że im się powiedzie. Często faceci się wycofują z obawy, że nie zorganizują czegoś tak, jak dotychczas robiły to kobiety i to będzie źle. Nic bardziej błędnego, trzeba dać im działać po swojemu. Po męsku.

Jaka jest więc recepta na sukces. Na powrót mężczyzn do Kościoła, ale także sposób na to, żeby z niego nie uciekali?

- Najprostsza rada to stawiać na duszpasterstwo. W kazaniach unikamy porównań typowo męskich, takich, które mówią o wojnie, a przecież już św. Paweł mówił, że jesteśmy żołnierzami Chrystusa! Boimy się w ten sposób mówić. Tymczasem potrzeba porównań dostosowanych do psychiki mężczyzn - prostych, konkretnych i nienapuszonych. Na pewno można mówić tak, żeby do nich trafiać. Warunek? Trzeba tego chcieć.

Rozmawiała Agnieszka Jaworska.

Źródło: Fronda.pl

"Myślę o Józefie"

za stroną Tygodnika Powszechnego

Dlaczego mężczyźni mają kłopot z chodzeniem do Kościoła? Czy nauczanie nie jest nastawione na wrażliwość kobiecą? Czy nie brakuje nam przykładu Józefa z Nazaretu: jego studiowania Boga, zmagań i walki z pytaniami i ciemnością?
O. Wojciech Prus OP

Biblia to wiele pytań. Podczas studiów w Rzymie któryś z braci przyniósł z wykładów zaskakującą definicję egzegezy. Gdy wstrzymując oddech, czekałem na niezrozumiałe słowa, powiedział po prostu: uważne czytanie. Lekturze Ewangelii o Józefie z Nazaretu, borykającym się z tajemniczym poczęciem dziecka w łonie żony, towarzyszy pytanie, dlaczego nie mógł od razu wziąć Maryi do siebie? Dlaczego stało się to dopiero po interwencji anioła?

Ojcowie Kościoła uważali, że Biblia to jeden głos – opowieść o Chrystusie. I choć mówi o odległych zdarzeniach, gdy czytać ją z miłością, to, co było wczoraj, obecne jest teraz. Dlatego wyobraźnią widzę, jak św. Mateusz rozsiada się wygodnie i zaczyna opowieść o mężczyźnie, który dorasta do przekroczenia granic pojmowania. To jedyny spośród Ewangelistów, który tak wiele miejsca poświęca sprawiedliwemu mężowi. Czy znał go osobiście? A może historię opowiedziała mu Maryja?

Mateusz pokazuje Józefa z zaślubioną Maryją, gdy jeszcze nie mieszkają razem. Tak wyglądała rozciągnięta w czasie ceremonia zaślubin w Izraelu – zawarcie małżeństwa nie od razu oznaczało wspólne zamieszkanie. Opowiada o nich i wiem, że chce, żeby zadać mu pytanie, ile mają lat. Józef bywał przez artystów przedstawiany jako starzec. Wyrażano w ten sposób wiarę, że Maryja pozostała dziewicą przez całe życie. Trudno było malarzom przyjąć tę prawdę, jeżeli Józef miał być młody. Sugestia starego wieku przynosiła złudne wrażenie łatwości ich relacji. Zaakceptował, że Ona należy do Boga – ot tak, po prostu.

Wiek Józefa jest inny. Mateusz nie przez przypadek używa słów – Józef, mąż sprawiedliwy. Po hebrajsku „sprawiedliwy" brzmi tak, jak znany polszczyźnie zwrot „cadyk". Oznacza męża rozmiłowanego w Bogu, sprawiedliwego, bo zachowującego Jego słowo. Mąż sprawiedliwy – cadyk – respektował także to, co mistrzowie biblijnego wykładu umieszczali w swoich komentarzach. A znajdują się w nich słowa, że jeżeli mężczyzna do dziewiętnastego roku życia nie pojął żony, powinien się wstydzić. Można więc przypuszczać, że Józef ma mniej niż 19 lat, w przeciwnym razie Mateusz nie nazywałby go sprawiedliwym. Ci małżonkowie to zatem bardzo młodzi ludzie, a Bóg jakby nie dawał im szansy na spokojne, pełne oddechu przygotowanie. Maryja staje się brzemienna za sprawą Ducha, bez udziału męża. Czy można to ogarnąć?

Stawianie pytań, biblijne poszukiwania należały do zadań cadyka. Kiedy w Ewangelii Jezus przychodzi do Kafarnaum i w synagodze proszą Go o skomentowanie fragmentu Izajasza, znajduje się w innej jeszcze roli sprawiedliwego, polegającej na przekazywaniu owoców tego studiowania. Gdy opowiadałem o Józefie-cadyku młodym mężom i ojcom, z tęsknotą stwierdzali, jak bardzo brakuje im tego w Kościele. Współbrzmieli z myślą wydanej przez „W drodze" książki „Mężczyźni nienawidzą chodzić do Kościoła": termostat kościelnych zgromadzeń jest nastawiony na wrażliwość kobiecą, dlatego mężczyźni nie czują się tam u siebie. Za dużo powinności i porządności, za mało tajemnicy i bitwy. Za mało Józefa z Nazaretu i jego studiowania Boga, zmagań i walki z pytaniami i ciemnością.

Bo Józef, studiujący Boga, stanął wobec ciemności. Nie starczyło mu wiedzy, zrodzonej z godzin spędzonych nad Biblią. Jak każdy mężczyzna nie lubił poczucia bezradności. Szukał rozwiązania. Od kiedy dowiedział się o tajemnicy Maryi, często nie spał. Powoli stawał się patronem stresu, odejmującego sen, stresu, z którym tak wielu mężczyzn radzi sobie sięgając po alkohol. Noc była jego modlitwą, ale też czasem walki z Najwyższym.

Bo Józef bił się z Bogiem i bił się ze swoimi myślami. Był pewien, że nie doszło do cudzołóstwa, więc postanowił Maryję oddalić. Właściwie pragnął odsunąć od siebie tajemnicę, która go przerasta. To Maryja opowiedziała mu o tym, co się wydarzyło. Wieczorem siedzieli razem i zaczęła opowiadać. Józef zbladł, długo nie potrafił nic powiedzieć. Drżał przed tajemnicą, bo jako cadyk przeczuwał, że dzieje się coś niepojętego. Pamiętał obietnice, zapisane przez proroka Izajasza: „wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzenia i spocznie na nim Duch Pański, Duch rady, mądrości, męstwa".

Kto na jego miejscu nie pytałby, jak to możliwe, ale też: jak temu podołam? Pomysł oddalenia Maryi przypomina postawę rybaka Piotra, gdy doświadczył obfitego połowu ryb. Po nocy próżnej pracy płukał sieci. Kiedy Jezus skończył nauczać, kazał mu wypłynąć na głębię i zarzucić sieci. Nie był to dobry czas – ryby przecież łowi się nocą. Dlatego jest w Piotrze napięcie duchowej walki z Mistrzem z Nazaretu, gdy mówi: „Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili, lecz na Twoje słowo zarzucę sieci". Gdy były one tak ciężkie od ryb, że ledwo dociągnęli je do brzegu, zamiast powiedzieć: „bądź uwielbiony, że takie cuda czynisz", prosi: „odejdź ode mnie". Czułby tak każdy Izraelita, ponieważ Najwyższy jest tak Niepojęty, że trzeba upaść na twarz. To uczucie staje się udziałem Józefa, gdy chce oddalić Maryję: „odejdź ode mnie, bo jestem człowiek grzeszny".

W chwili, kiedy Józef wydaje się być u końca drogi, spada na niego sen miłosierdzia. Sen jest w Biblii obrazem Bożego działania: człowiek nie może w nim działać i wreszcie jest miejsce dla Boga. Najbardziej znany jest biblijny sen Adama. Zanim zasnął, Adam był świadkiem stwarzania wszystkich istot na ziemi. Bóg przyprowadzał zwierzęta i Adam otrzymał możliwość nadawania imion, by panować nad nimi. Jednak kiedy Pan chce stworzyć kobietę, zsyła na Adama sen, żeby nie był świadkiem jej stwarzania i żeby nad nią nie panował. Księga Rodzaju odsłania w ten sposób powołanie mężczyzny i kobiety – istnienie wobec siebie jak wobec tajemnicy, gdzie potrzeba szacunku i milczenia, ze świadomością, że tajemnicy się nie ogarnie.

Tradycja Kościoła zwykła nazywać Józefa patronem dobrej śmierci. Opowiadanie ewangelisty Mateusza pozwala zrozumieć to dziwne sformułowanie. Jest w nim modlitwa, cisza, samotność oraz duchowa walka. Przypomina biblijny zapis o patriarsze Abrahamie, któremu Bóg kazał wyruszyć z ziemi rodzinnej i udać się w nieznane, a potem złożyć w ofierze umiłowanego syna Izaaka. Abraham nie wiedział, dokąd zaprowadzi go posłuszeństwo słowu, które wypowiedział Bóg. Nie wiedział, że osiedli się wśród żyznych ziem, a syn zostanie uratowany. Patriarcha, ojciec – to ten, który pierwszy z rodziny staje wobec mroku Bożych tajemnic. Przeciera drogę, prowadzącą z tego świata w wieczność, kosztuje śmierci. Paradoks Józefa objawia się w tym, że studiowanie Boga doprowadziło go do kresu, poza którym rozciągał się tylko krok w ciemność Bożej obietnicy. Kiedy słyszy, żeby nie bał się przyjąć do siebie swojej małżonki, właściwie po raz pierwszy umiera. Bo każda droga wiary poprowadzi mężczyznę do pierwszej śmierci, a dzięki niej – do bycia patriarchą, prawdziwym ojcem.

Tamtej nocy Józef budził się do życia, ale właściwie umierał. Zewsząd otaczała go ciemność. Cały drżał. Jego jedyną nadzieją było kołaczące się w pamięci słowo „nie bój się". I Józef stał się patriarchą Izraela.

O. WOJCIECH PRUS (ur. 1964) jest patrologiem. Był m.in. duszpasterzem akademickim i osobą odpowiedzialną za zakonne finanse. Ostatnio opublikował „O igle, błogosławieństwach i kosiarce do trawy".

O męskości - i o państwie - Kazanie na 22 niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego - Ks. Jan Jenkins, FSSPX

Za stroną bibula.com

Błogosławieni jesteście, Drodzy Przyjaciele, gdyż posiadacie Wiarę Katolicką w tych mrocznych czasach, w których wypadło nam żyć. Tak wielu ludzi pogrążonych jest w ciemnościach, tak wielu pozbawionych jest wiary. Ludzie współcześni, Drodzy Przyjaciele, są jak faryzeusze z dzisiejszej Ewangelii - nienawidzą naszego Pana Jezusa Chrystusa. Odrzucają Jego naukę, lub wypaczają ją dla swoich własnych celów. Nawet zdziałane przez Niego cuda i dobre uczynki przypisują diabłu.

Podobnie jak faryzeusze z dzisiejszej Ewangelii, dzisiejszy świat spiskuje przeciwko Zbawicielowi. Usiłuje pochwycić Go na słowach, zohydzić Jego naukę. Pod pretekstem pobożności, jak wilk odziany w owczą skórę, usiłuje pożreć Kościół Chrystusowy.

"Wszelka władza pochodzi od Boga. Nie ma żadnego źródła poza Nim. Żaden człowiek nie potrafi pozbawić wolnej woli innego człowieka. Władza ta musi pochodzić od Boga, który jako jedyny jest w stanie to uczynić. Tak więc nawet sam Cezar może rządzić jedynie dzięki władzy otrzymanej od Boga, jak to powiedział Chrystus Pan Piłatowi. Sprzeciwiając się Bogu, rządzący przekracza granice swej władzy i narusza sprawiedliwość, nie tylko ściągając wyrok wiecznego potępienia na samego siebie, ale również, ze względu na posiadany autorytet, stając się powodem zgorszenia dla swych poddanych. Wszelkie uchwalone przez niego prawa, o ile sprzeczne są z prawem Bożym, nie mają żadnej mocy i jesteśmy nawet zobowiązani w sumieniu opierać się Cezarowi, gdyby kiedykolwiek spróbował wprowadzić je w życie."

O męskości - i o państwie

Ks. Jan Jenkins, FSSPX

Kazanie na 22 niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego

Błogosławieni jesteście, Drodzy Przyjaciele, gdyż posiadacie Wiarę Katolicką w tych mrocznych czasach, w których wypadło nam żyć. Tak wielu ludzi pogrążonych jest w ciemnościach, tak wielu pozbawionych jest wiary. Ludzie współcześni, Drodzy Przyjaciele, są jak faryzeusze z dzisiejszej Ewangelii - nienawidzą naszego Pana Jezusa Chrystusa. Odrzucają Jego naukę, lub wypaczają ją dla swoich własnych celów. Nawet zdziałane przez Niego cuda i dobre uczynki przypisują diabłu.

Podobnie jak faryzeusze z dzisiejszej Ewangelii, dzisiejszy świat spiskuje przeciwko Zbawicielowi. Usiłuje pochwycić Go na słowach, zohydzić Jego naukę. Pod pretekstem pobożności, jak wilk odziany w owczą skórę, usiłuje pożreć Kościół Chrystusowy.

Czy godzi się dawać czynsz cesarzowi, czy też nie?". Oto, jakimi sofizmatami posługuje się współczesny liberał. Mówi on: „Cóż, twoja religia nie jest z tego świata, ale z przyszłego. To wspaniale - musimy jednak rozróżnić pomiędzy tym światem, a światem przyszłym, pomiędzy sprawami prywatnymi a publicznymi. Jezus Chrystus może być dobry dla jednostki, jednak państwo musi pozostać neutralne we wszystkich tych kwestiach. Cezar jako Cezar nie publicznie okazywać pobożności. Kościół musi być rozdzielony od państwa. Prosty obywatel, jeśli taka jego wola, może podporządkować się nauce Jezusa Chrystusa, ale mąż stanu i polityk musi zachowywać się tak, jak gdyby Objawienie nie miało miejsca, musi pozostać neutralny".

A Chrystus Pan odpowiada - obnażając ich hipokryzję. Czy można być prywatnie chrześcijaninem, a publicznie poganinem? To przecież schizofrenia - człowiek postępowałby wówczas na dwa różne sposoby, w inny względem siebie, a w inny względem społeczeństwa. W ten sposób otwiera się drzwi do szaleństwa i tyranii. Do tyranii, jakiej doświadczamy dziś z rąk współczesnych faryzeuszy, liberałów, liberalnych katolików. Teza, wedle której Kościół i państwo powinny być od siebie rozłączone, jest całkowicie niedorzeczna, absurdalna.

Bóg jest stwórcą nie tylko ludzi, ale i społeczeństwa. Stworzył ludzi w taki sposób, że ze swej natury są oni istotami społecznymi. Głowa państwa jest również człowiekiem, podlega prawu Bożemu. Jak można mieć nadzieję, że państwo zachowa swoją tożsamość, kiedy odrywa się ono od samego źródła swego istnienia?

Człowiek nie został stworzony jedynie w tym celu, by być dobry w porządku natury. Został stworzony, by oglądać samego Boga. Każdy człowiek stworzony został w tym właśnie celu. Jest to jego cel ostateczny, jego najwyższe szczęście. Jak państwo ma dążyć do dobra wspólnego, jeśli nie stara się pomóc swym obywatelom w osiągnięciu tego wiecznego szczęścia? Jak może to czynić, będąc samo areligijne?

Chrystus Pan ustanowił Kościół jako społeczność doskonałą. Posiada on wszystkie środki konieczne człowiekowi do osiągnięcia życia wiecznego. Również państwo jest społecznością doskonałą w tym sensie, że posiada wszystkie środki konieczne do zapewnienia dobra materialnego swych obywateli. Jednak ci sami obywatele są członkami nie tylko państwa, ale i Kościoła. Tak więc rozdział Kościoła od państwa jest katastrofą dla obywateli tego państwa. Nie ma większej katastrofy w porządku naturalnym niż zniszczenie rodziny poprzez rozwód. Tym, czym jest rozwód dla rodziny, tym dla kraju jest rozdział Kościoła i państwa. Jest to niezawodny przepis na konflikty społeczne, upadek dusz i wiekuiste potępienie jego obywateli. Społeczeństwo nie może funkcjonować bez Boga. Bóg jest Stwórcą wszystkich rzeczy, On też podtrzymuje je nieustannie w istnieniu. Jest źródłem wszelkiego dobra. Bez religii, która zwraca nas ku Bogu, nie możemy osiągnąć życia wiecznego. Jak państwo może prosperować bez Boga? Jak możliwy jest dobrobyt w kraju, w którym nie wyznaje się publicznie religii? Tak więc Pan Jezus odpowiada faryzeuszom pytaniem: „Czyj jest ten obraz i napis?"

Całe stworzenie, Drodzy Przyjaciele, nosi na sobie znamię tego, który powołał je do istnienia, podobnie jak moneta wybita przez Cezara. To Cezar kazał wybić monety używane do wymiany i w pewien sposób to dzięki niemu można ich było używać do handlu. Tak więc należą one do niego i Cezar ma prawo do trybutu przez fakt, że to on zapewnia, że monety używane przez niego są respektowane jako środek płatniczy.

Wszystko co istnieje jest na pewien sposób obrazem Boga. Bóg nadał wszystkiemu naturę i to On sam, Jego chwała, jest ostatecznym celem wszystkich rzeczy. Porządek natury jest jak gdyby pieczęcią wyciśniętą przez wieczną mądrość, przez Opatrzność która kieruje wszystkim. Wszystko co istnieje, jest stworzone przez Boga i do Niego samego należy. Sam Cezar jest tylko człowiekiem, stworzeniem Bożym, więc i on musi być posłuszny Bogu, ponieważ wszelka jego władza z konieczności pochodzić musi od Boga.

Wszelka władza pochodzi od Boga. Nie ma żadnego źródła poza Nim. Żaden człowiek nie potrafi pozbawić wolnej woli innego człowieka. Władza ta musi pochodzić od Boga, który jako jedyny jest w stanie to uczynić. Tak więc nawet sam Cezar może rządzić jedynie dzięki władzy otrzymanej od Boga, jak to powiedział Chrystus Pan Piłatowi. Sprzeciwiając się Bogu, rządzący przekracza granice swej władzy i narusza sprawiedliwość, nie tylko ściągając wyrok wiecznego potępienia na samego siebie, ale również, ze względu na posiadany autorytet, stając się powodem zgorszenia dla swych poddanych. Wszelkie uchwalone przez niego prawa, o ile sprzeczne są z prawem Bożym, nie mają żadnej mocy i jesteśmy nawet zobowiązani w sumieniu opierać się Cezarowi, gdyby kiedykolwiek spróbował wprowadzić je w życie.

Tak więc na przykład, państwo nie ma władzy uczynić aborcji dopuszczalną. Każde prawo, które zezwala na aborcję jest wewnętrznie złe i nie ma żadnej mocy. Żadnej. Państwo nie ma też absolutnie władzy rozwiązywania małżeństwa, stąd każde prawo zezwalające na rozwody jest wewnętrznie złe i nieważne, nie nakłada też na nikogo zobowiązań moralnych. Państwo nie ma też prawa zakazywania modlitwy w szkole. Każde prawo, które usiłuje to narzucić jest ze swej istoty szkodliwe, a jego twórcy ściągają na siebie wyrok potępienia w dniu sądu.

Tak więc, Drodzy Przyjaciele, nauka Kościoła nie jest jedynie abstrakcją. Przestrzeganie prawa Bożego nie jest kwestią wyboru jednostki, ale czymś absolutnie koniecznym do osiągnięcia życia wiecznego i ci, którzy nie przestrzegają tego prawa, cierpieć będą męki potępienia przez całą wieczność.

Stawką jest jednak nie tylko życie wieczne, ponieważ gdy nauka Kościoła jest ignorowana, zagrożony jest nawet porządek naturalny. Naturalną konsekwencją rozdziału Kościoła i państwa jest zniszczenie waszej rodziny. Dlaczego? W jaki sposób?

Wszelka władza pochodzi od Boga, wszelka władza jest więc w pewien sposób obrazem i pieczęcią wyciśniętą przez Boga na stworzeniu. Władza jest absolutnie konieczna w każdym społeczeństwie, gdyż bez niej nie może ono osiągnąć wyznaczonego mu celu. Pierwszą społecznością, z jaką człowiek się styka, jest rodzina. To ojciec, będący zasadą działania rodziny, wyposażony jest we władzę rządzenia i kierowania nią. Powołaniem ojca, każdego mężczyzny, jest objawianie siły i władzy Boga. Muszą oni urzeczywistniać prawo Boże, ład Boży na tym świecie. Mężczyzna został ukształtowany z mułu ziemi, by ukazać moc Boga; jest silniejszy fizycznie i psychicznie właśnie dlatego, by mógł wypełnić swoje powołanie. Kobieta jednak nie została uczyniona z ziemi, ale z żebra Adama. Została ukształtowana z istoty żyjącej, ponieważ to ona ma przynosić życie na ten świat. Ma ukazywać ducha Bożego.

Mężczyzna jest zasadą sprawczą. W naturalny sposób jest przywódcą tak w rodzinie jak i w społeczeństwie. Jeśli tak nie jest, nie jest on wierny swemu powołaniu. Fizycznie może być mężczyzną, jednak istocie nim nie jest.

Kiedy państwo jest obojętne religijnie, konsekwencją tego stanu rzeczy jest ojciec nie wyznający żadnej religii. Kiedy ludzie przyjmują zasady liberalizmu, domagającego się rozdziału Kościoła od państwa, ojcowie stają się de facto ateistami. Mogą uważać, że posiadają wiarę, ponieważ co niedziela uczestniczą we Mszy, w rzeczywistości są jednak jak puste łupiny. Wiara jest dla nich sprawą wyłącznie prywatną. Ich uwagę pochłania w całości życie publiczne - zabiegi o władzę, bogactwa i przyjemności. Akceptują jedynie to, co jest dla nich wygodne, to co wydaje się prawdziwe ich ograniczonemu intelektowi, odurzonemu zaspakajaniem namiętności. Wiara nie jest dla nich czymś nieomylnym z powodu nieomylności objawiającego się Boga, ale raczej dlatego, że sami siebie uważają za nieomylnych.

Tak więc sceptycyzm, który jest niczym innym jak tylko grzechem śmiertelnym przeciwko wierze, wydaje im się być cnotą - „otwartością umysłu". Grozą przejmują ich wszelkie represyjne zasady w kwestiach wiary. Każda kara wobec błędu szokuje ich wrażliwość. Mają instynktowny wstręt do konfrontacji z przekonaniami innych, nieistotne jak bardzo sprzecznymi w objawioną prawdą czy zdrowym rozsądkiem.

Tak więc ojciec rodziny stał się niezdolny do korygowania jakiegokolwiek zła, a nawet do czynienia jakiegokolwiek dobra. Wyznawane przez niego liberalne zasady powstrzymują go od działania. Jest zniewieściały, duchowo wykastrowany. Prywatnie jest przeciwko aborcji, nigdy jednak nie chciałby ograniczać wolności opinii innych. Cały świat stacza się do piekła, ale on siedzi przed telewizorem, oglądając sport, pijąc piwo i gratulując sobie tego, że jest tak tolerancyjny.

A kobiety mają tego dość, drodzy bracia. Źródłem dzisiejszego feminizmu nie są kobiety, ale mężczyźni. Zbyt długo już odrzucają swoje powołanie. Zbyt długo odmawiają podjęcia przywództwa. Zbyt długo odmawiają głoszenia prawa Bożego w społeczeństwie. Dlaczego kobiety zaczęły nosić spodnie? Ponieważ ich mężczyźni nie chcieli ich nosić. Współczesna kobieta jest zdesperowana, wyczerpana, popada nawet w histerię, ponieważ zmuszono ją do przejęcia funkcji, która jest sprzeczna z jej naturą. Nie została stworzona do rządzenia — jest zbyt pochłonięta materialnymi staraniami i sprawami, które należą do jej powołania. Dodawanie do jej i tak już ciężkiego brzemienia obowiązków, którym podołać może jedynie mężczyzna, jest prostą drogą do nieładu i szaleństwa, do zniszczenia życia rodzinnego — czego zresztą doświadczamy wszędzie dokoła.

Drodzy bracia - zwracam się tu do mężczyzn. Na miłość Boską, bądźcie mężczyznami! Bóg

stworzył mężczyznę i kobietę, są oni dwoma obrazami tego samego dobrego Boga. Niech Bóg broni, by mężczyźni upodobnili się do kobiet, a kobiety do mężczyzn — a przecież tego właśnie jesteśmy obecnie świadkami. Powiedziałbym nawet, że niektóre z dzisiejszych kobiet są bardziej męskie, niż współcześni mężczyźni. Odrzućcie więc te fałszywe zasady liberalizmu. Liberalizm jest łańcuchem, ściągającym was w dół, powstrzymującym was od działania, i jeśli go nie odrzucicie, będziecie bezużyteczni dla waszych rodzin i dla waszych dzieci. Odrzućcie tego ducha kompromisu ze światem, zatruwającego i osłabiającego wszystkie wasze czyny. Jest tylko jedna prawda. Nie ma tu miejsca na sprzeczności i kompromisy, które osłabiają waszą wolę i przyćmiewają wasz intelekt.

Módlcie się do Matki Bożej. Jest Ona tu obecna, na tej konkretnej Mszy, tak jak obecna była na Kalwarii. Jest tutaj, aby dodać wam odwagi, mówi do was: „Bądźcie silni, odwagi. Bądźcie mężczyznami. Świat, wasze rodziny, zależą od was. Musicie jedynie powiedzieć im co mają czynić. Wasza rodzina będzie was naśladować. Nie lękajcie się Mnie kochać, gdyż Ja jestem Niepokalane Poczęcie. Jestem silniejsza niż wojska uszykowane do bitwy — i przyjdę wam z pomocą. Jeśli tylko będziecie mieli odwagę, by oddać Mi się w opiekę, doświadczycie pokoju na tym świecie, a z pewnością w świecie przyszłym" Amen.

Za: Strona prof. Mirosława Dakowskiego

"Gdzie ci mężczyźni?" Piotr Wróbel

"Gdzie ci mężczyźni?" Piotr Wróbel

Za stroną nowezycie.archidiecezja.wroc.pl

Wystarczy dobrze rozejrzeć się we własnej wspólnocie kościelnej, np. podczas niedzielnej Mszy św., by się przekonać, że frekwencja kobiet zdecydowanie przysłania frekwencję mężczyzn. Ci, jeśli już przychodzą do kościoła, niechętnie zajmują pierwsze ławki (chyba że towarzyszą żonie, małym dzieciom czy wnukom), a najczęściej chowają się za filarami, w tylnej części świątyni, na chórze lub przebywają na zewnątrz budynku. Ich obecność podczas nabożeństw – bardziej ciałem niż duchem – przeważnie podyktowana jest podporządkowaniem się „kościelnym przepisom”, spełnieniem chrześcijańskiego obowiązku, uspokojeniem nadmiernie (ich zdaniem) pobożnej żony czy dawaniem przykładu dzieciom, niż pragnieniem uczestnictwa w adoracji, zanurzenia się w tajemnicy liturgicznych i sakramentalnych znaków, chwaleniu Boga śpiewem i wspólnymi modlitwami, wsłuchaniem się w czytania mszalne czy kazanie.(...)

Wystarczy dobrze rozejrzeć się we własnej wspólnocie kościelnej, np. podczas niedzielnej Mszy św., by się przekonać, że frekwencja kobiet zdecydowanie przysłania frekwencję mężczyzn. Ci, jeśli już przychodzą do kościoła, niechętnie zajmują pierwsze ławki (chyba że towarzyszą żonie, małym dzieciom czy wnukom), a najczęściej chowają się za filarami, w tylnej części świątyni, na chórze lub przebywają na zewnątrz budynku. Ich obecność podczas nabożeństw – bardziej ciałem niż duchem – przeważnie podyktowana jest podporządkowaniem się „kościelnym przepisom”, spełnieniem chrześcijańskiego obowiązku, uspokojeniem nadmiernie (ich zdaniem) pobożnej żony czy dawaniem przykładu dzieciom, niż pragnieniem uczestnictwa w adoracji, zanurzenia się w tajemnicy liturgicznych i sakramentalnych znaków, chwaleniu Boga śpiewem i wspólnymi modlitwami, wsłuchaniem się w czytania mszalne czy kazanie. Oczywiście, są i tacy mężczyźni, którzy właśnie tego oczekują i w tym pragną całym sercem uczestniczyć. Jednak, na co wskazują liczne badania, są oni w mniejszości. Podobnie sprawa wygląda z angażowaniem się mężczyzn w różnego rodzaju ruchach działających w Kościele, we wspólnotach formacyjnych czy charytatywnych. Tu także dominują kobiety. Dlaczego tak się dzieje? Jakie są przyczyny tego, że choć Kościół zdominowany w swym „kierownictwie” przez mężczyzn, bliższy jest sercu kobiety niż mężczyzny? Jakie są – a także, jakie mogą być – skutki tego stanu rzeczy i czy powinniśmy się ich obawiać? A może ze stoickim spokojem uznać, że tak musi być, i dalej modelować swoje duszpasterstwo na wrażliwość kobiet, dzieci i młodzieży?



Problem z przyciągnięciem mężczyzn do Kościoła nie dotyczy tylko katolików. Jest on wspólny właściwie wszystkim wyznaniom chrześcijańskim, o czym przekonuje David Murrow w książce „Mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła”. Autor, należący do starszych wspólnoty Kościoła prezbiteriańskiego w USA, dokonał olbrzymiej i w dużej mierze pionierskiej pracy, by prześwietlić problem wysokiej absencji mężczyzn w życiu Kościoła, odwołując się zarówno do wiedzy psychologicznej, jak i duszpasterskich doświadczeń różnych wspólnot. Oczywiście, pisze głównie z punktu widzenia reprezentanta Kościoła powstałego na fali reformacji i w dodatku mieszkającego w Ameryce, która jak wiadomo ma swoją religijną specyfikę, nie zawsze przystającą do europejskiej. Czytelnik z Polski musi to wziąć pod uwagę i dokonać stosownych korekt w wyciąganych przez Murrowa wnioskach, a szczególnie w proponowanych przez niego rozwiązaniach zaradczych.

Podstawowa i bardzo ogólna odpowiedź Murrowa na pytanie dlaczego mężczyźni unikają świątyń brzmi: Kościół w obecnych czasach wykształcił w sobie kulturę, która odpycha mężczyzn, gdyż to, co się w nim odbywa nie odpowiada jego naturze i dlatego kościół jest ostatnim miejscem, gdzie mężczyzna szukałby Boga (s. 22). To bardzo mocne i pewnie nieco przesadzone twierdzenie (jakich jest tu wiele), oparte jest nie tylko na zwyczajnej obserwacji, ale także dość szerokiej – i moim zdaniem najciekawszej w książce – analizie natury mężczyzny. Pobożność jest zachowaniem, które w jakiś sposób opisuje naszą wiarę, dookreśla ją i eksponuje, ale nie utożsamia się z nią. Można zatem epatować pobożnością, będąc człowiekiem letniej (lub wypaczonej) wiary, a także być człowiekiem głębokiej wiary, która jednak nie znajduje uzewnętrznienia w kulturowo czy środowiskowo przyjętych zachowaniach dewocyjnych. A „chodzenie do kościoła” jest przez wielu mężczyzn traktowane właśnie jako zachowanie o charakterze dewocyjnym, które przystoi kobietom i dzieciom, ale nie „prawdziwym mężczyznom”. Nie oznacza to – podkreślmy bardzo mocno – że mężczyźni są mniej wierzący od kobiet, a co najwyżej mniej pobożni.

Zanik mężczyzny. Feminizacja Kościoła?

Według Murrowa problem ulokowany jest w konstrukcji psychicznej mężczyzny, która w zetknięciu z tym, co „oferują” duszpasterstwa blokuje się, zniechęca lub wręcz odrzuca. Jaka jest zatem natura mężczyzny i co tak odpychającego jest dla niej w Kościele?

Kultura, która obowiązuje w większości wyznań chrześcijańskich (…) przedkłada bezpieczeństwo ponad ryzyko, stabilizację ponad zmiany, zachowawczość ponad ekspansję i przewidywalność ponad wyzwanie. (…) Prawie wszystko w dzisiejszym Kościele – sposób nauczania, duszpasterstwa, zachowanie ludzi czy nawet popularne wizerunki Jezusa – są dostosowane do wymagań żeńskich odbiorców. Kościół jest uroczy, sentymentalny, opiekuńczy i sympatyczny. Kobiety rozkwitają w takim środowisku. Mówiąc językiem potocznym, kobiety są grupą docelową współczesnego Kościoła (s. 34-35). Z tego powodu cała uwaga duszpasterska skupia się na budowaniu więzi, tworzeniu przyjaznej atmosfery, a czasem nawet lirycznego nastroju. To przyciąga kobiety, natomiast zniechęca mężczyzn, którzy spełniają się w rywalizacji, w działaniu opartym na konkretnych zadaniach z jasno wyznaczonym celem i drogą do niego wiodącą. Mężczyźni lubią ruch, chcą odnosić sukcesy i imponować, mieć wpływ na to, co się dzieje. Cenią współzawodnictwo, w którym mogą się sprawdzić. Natomiast źle się czują w środowisku, gdzie trzeba być wylewnym, gdzie mówi się o uczuciach, i gdzie trzeba je „na zawołanie” okazywać. Nie odpowiada im klimat wymuszanej „ekspresji słownej”, „gładkich rozmów”, dyskusji nad problemami oderwanymi od rzeczywistości „tu i teraz”. Mężczyźni lubią wyzwania, ryzyko, czarno-białe sytuacje moralne… Wiedzą o tym doskonale producenci filmów sensacyjnych, programów sportowych i przedsiębiorcy branży turystycznej oferujący eskapady dla „prawdziwych twardzieli”.

Nic z tych rzeczy nie znajdziemy ani w kościele, ani w duszpasterstwach. Wśród wierzących i niewierzących – pisze Murrow – panuje powszechne przekonanie, że bycie chrześcijaninem jest równoznaczne z przyjęciem systemu kobiecych wartości (s. 50). Duch męskości oparty na wartościach wymienionych wyżej jest nie tylko nieobecny w kościele, ale czasem wręcz potępiany i uważany za niechrześcijański, z którym należy walczyć.

A jak obecnie najczęściej przedstawiany jest Chrystus? Każde dziecko powie, że jest On cichy, pokorny, ofiarny, pozbawiony agresji, skory do wzruszeń, pocieszający i litujący się nad każdym skrzywdzonym stworzeniem. Bo to najczęściej usłyszy w kościele czy na katechezie. Rzadko jednak obraz ten uzupełnia się jeszcze innymi Jego cechami: stanowczość, bezkompromisowość, odwaga w stawianiu sobie i innym trudnych wyzwań, przywódczość, lojalność wobec przyjaciół (Apostołów). Murrow twierdzi wręcz, że „współczesny Jezus” ma więcej cech kobiecych niż męskich. W tym też kierunku podąża dzisiejsza sztuka sakralna ukazująca Chrystusa w estetyce przypadającej kobiecym gustom (odwiedźmy sklepiki z dewocjonaliami w Częstochowie, a przekonamy się, że tak jest!). A przecież dla wielu mężczyzn inny mężczyzna o wyraźnie kobiecych cechach jest od razu kimś gorszym, pozbawionym osobowości, obcym i w żaden sposób nie zasługującym na uczynienie go swoim autorytetem.

Zdaniem Murrowa obok feminizacji kultury duchowej Kościoła, będącej przeszkodą w przyciągnięciu do niego mężczyzn, istnieje jeszcze jej infantylizacja, czyli skupienie uwagi na wychowaniu i kształceniu religijnym dzieci. Dla wielu mężczyzn kwestia wychowania potomstwa jest domeną kobiet, natomiast ich zadanie polega głównie na zabezpieczeniu materialnym rodziny. Nie czują się pewnie, gdy – jak to się teraz coraz częściej zdarza – role zostają odwrócone. Uczestnicząc w nabożeństwach, gdzie cała uwaga skierowana jest na dzieci, przyjmują postawę pasywną, dystansując się od tego, co słyszą i widzą, uznając, że to nie dla nich. Nie chcą, by sprowadzano ich do poziomu przedszkola, czy szkoły podstawowej, tak, jak nie chcą uczestniczyć w czymś, co definiują jako „babskie”.

W poszukiwaniu męskości

Większość mężczyzn chce uchodzić za jednostki silne, zdecydowane, kompetentne i mające wpływ na otoczenie. W związku z tym szukają takich środowisk i grup, gdzie znajdą potwierdzenie dla tych swoich ambicji. Ponadto szukają męskiego autorytetu: Mężczyźni nie idą za programem – oni podążają za innymi mężczyznami. Kobieta może wybrać wspólnotę kościelną, ponieważ realizuje ona taki czy inny program, ale mężczyzna szuka innych mężczyzn, których mógłby naśladować (s. 114). Spostrzeżenie to jest istotne szczególnie w odniesieniu do dorastających chłopców: Dlaczego ojciec duchowy jest ważny? Ponieważ chłopcy naśladują mężczyzn, a nie zachowania religijne. Jeśli twój syn nigdy nie pozna mężczyzny wierzącego w Chrystusa, są niewielkie szanse, że kiedyś i on będzie wierzył w Chrystusa (s. 172). Powinno nas to skłonić do refleksji w kontekście jeszcze jednej uwagi Murrowa: (…) kiedy matka nawraca się na wiarę w Chrystusa, jej rodzina podąża za nią w 17 procentach przypadków. Kiedy natomiast nawraca się na wiarę w Chrystusa ojciec, reszta rodziny przechodzi z nim w 93 procentach przypadków (s. 93). Murrow wyprowadza z tego prosty wniosek: każdy Kościół – niezależnie od wyznaniowych barw – powinien większą uwagę skupić i więcej czynić wysiłków, by przyciągnąć do siebie mężczyzn, gdyż za przykładem ich wiary podążą ich rodziny.

Zapewne wiele z tego, co znajdziemy w książce Davida Murrowa, uznamy za przesadzone, dalekie od problemów Kościoła katolickiego, właściwe kulturze amerykańskiej, ale bynajmniej nie polskiej. Szczególnie ta część książki, w której autor przedstawia różne sposoby na uatrakcyjnienie nabożeństw w celu przyciągnięcia mężczyzn może wzbudzić naszą dezaprobatę (np. wykorzystanie projekcji multimedialnych, filmów itp.). Byłoby jednak przysłowiowym „wylaniem dziecka z kąpielą”, gdybyśmy przez te kontrowersyjne fragmenty odrzucali wartość całej książki. A jest ona godna polecenia szczególnie księżom, katechetom i osobom zaangażowanym w duszpasterstwa i grupy formacyjne. Z pewnością dzięki niej lepiej zrozumiemy złożoną psychikę mężczyzn i poznamy właściwy ich naturze system wartości.

David Murrow, Mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła, Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów „W Drodze”, Poznań 2007.

"Mężczyzna w Kościele"

„Kościół współczesny nie magnetyzuje mężczyzn, lecz ich raczej odstrasza” i „co gorsze, niewielu duszpasterzy zdaje sobie z tego sprawę i niewielu wykazuje zaniepokojenie nieobecnością mężczyzn w Kościele” - powiedział wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Stanisław Gądecki podczas Archidiecezjalnej Pielgrzymki Mężczyzn i Młodzieży Męskiej. Winę za znikomą obecność mężczyzn w życiu kościelnym ponosi sam Kościół – stwierdził.

„Jeśli chcemy mieć w Kościele mężczyzn śmiałych i szukających wielkości, musimy zrobić to co Chrystus, czyli obiecać im cierpienie, ciężkie próby i trud. Niestety, dzisiaj chrześcijaństwo często reklamowane jest jako antidotum na cierpienie, na zmartwienie i na ból” – mówił abp Gądecki.

Zdaniem metropolity poznańskiego, „mężczyźni nie są ludźmi mniej religijnymi”, lecz Kościół, by zachęcić ich do praktyk, powinien nauczyć się przemawiać do nich innym językiem niż do kobiet.

„Mimo iż w chrześcijaństwie broniliśmy różnicy między mężczyznami i kobietami, w ogóle nie wykorzystaliśmy tej wiedzy. Owszem, wierzymy, że kobiety i mężczyźni różnią się między sobą, ale nauczamy jednych i drugich w ten sam sposób” – analizował abp Gądecki.

Według metropolity, „wielu mężczyzn obawia się tego, że kiedy zaczną chodzić do kościoła, będą musieli przyjąć nudny tryb żywota, że chrześcijaństwo zmieni ich w gamoni albo w nieudaczników”, zaś „dobrze wykształceni mężczyźni mają trudności z przyjmowaniem rzeczy na wiarę”, gdyż „w Kościele stawiani są wobec nierozumnej alternatywy: Pan Bóg albo nauka”.

„Bóg już wiele razy przywracał Kościół do równowagi i stanie się tak również tym razem, jeśli tylko usuniemy bariery, które zniechęcają i demoralizują mężczyzn” – wyraził nadzieję wiceprzewodniczący Episkopatu Polski.

Za jedną z cech demoralizujących życie religijne abp Gądecki uznał koncentrowanie się duszpasterzy na ilości podejmowanych przez nich działań i dbałości o ich zewnętrzny efekt, kosztem jakości podejmowanych inicjatyw.

„Kościół ocenia bardzo często swój sukces według kryteriów zjazdu rodzinnego. Patrzymy na to, ile przyszło osób i czy wszyscy są zadowoleni. Duży i zadowolony tłum ma być odpowiednikiem oczekiwanego plonu Kościoła. Im więcej spotkań, im więcej zebrań, tym większy plon” – mówił hierarcha.

„W rozwijających się parafiach i wspólnotach kościelnych sukcesu programu duszpasterskiego nie mierzy się ilością ludzi, ale ilością nawróceń. Natomiast w parafiach przeżywających stagnację o sukcesie decyduje liczba osób, które pojawiają się na zebraniach liturgicznych” – dodał abp Gądecki.

Na zadane przez siebie pytanie: „co zrobić, żeby mężczyźni z powrotem znaleźli swoje miejsce w Kościele, odpowiadające ich męskiej osobowości?”, metropolita poznański odparł, że „trzeba na nowo postawić przed nimi wyzwanie, jakie stawia przed nimi Chrystus: muszą być sobą”.

„Mężczyźni będą chcieli się przyłączyć do Kościoła tylko wtedy, kiedy Kościół przestanie zajmować się sobą, kiedy zacznie zajmować się zmienianiem świata. Bo taki był początek Ewangelii” – stwierdził wiceprzewodniczący Episkopatu.

Do sanktuarium maryjnego w Tulcach, gdzie od pięciu wieków czczona jest gotycka figura Matki Bożej, przybyło kilkuset mężczyzn. Na zakończenie Mszy św. abp Gądecki zawierzył Matce Bożej Tuleckiej wszystkich mężczyzn archidiecezji poznańskiej. Winę za brak mężczyzn w Kościele ponosi Kościół.

Źródło: KAI

"Kobiece pytania o męską duchowość" Magdalena Węglewska


Tekst pochodzi z 7 (537) numeru miesięcznika "Więź" (lipiec 2003)

Kim jest mężczyzna w Kościele? Jakie powołania, drogi stoją przed nim? Jaka duchowość wyraża jego drogę, jego specyfikę? Jakie pieśni, rytuały, gesty odpowiadają i wyrażają duchowość męską? Jako kobieta mogę tylko zadawać pytania, które najprawdopodobniej nie dotykają jeszcze wcale istoty problemu. Przez dwa tysiące lat o kobietach pisali głównie mężczyźni, więc być może o dyskusję na temat roli i miejsca mężczyzny w Kościele może prosić także kobieta, wyrażając wdzięczność za mężczyzn, ich obecność w Kościele, ich poszukiwanie Boga bliższego im, niż oni sami, ich udział we wspólnotach rodzinnych i zakonnych, ich miłość, przyjaźń, troskę i odpowiedzialność.

GENIUSZ MĘSKOŚCI
Znane jest oficjalne nauczanie Kościoła na temat roli i zadań kobiet – znacznie trudniej jest znaleźć w dokumentach kościelnych słowa na temat analogicznej roli i zadań mężczyzn, którzy nie są duchownymi lub zakonnikami.

Rozpoczynając refleksję nad mężczyzną, być może należałoby pójść drogą, wytyczoną już przez Jana Pawła w jego listach do kobiet*. Zamieszczone tam refleksje, zastosowane do mężczyzn, stawiają nas wobec całkiem nowych i nierozpoznanych jeszcze zagadnień. Jaki jest zatem biblijny paradygmat mężczyzny, zamysł Boży określający jego powołanie i posłannictwo? Co odróżnia mężczyznę od kobiety? Czy można mówić o istotnym, ogromnym bogactwie i geniuszu mężczyzny, o osobowych zasobach męskości, które na pewno nie są mniejsze od zasobów kobiecości – są tylko inne? Czy fundamentalny rys męskości polega na tym, że mężczyźni są osobami ludzkimi stworzonymi z miłości i do miłości? Czy „moc” mężczyzny płynie ze świadomości, że Bóg w jakiś szczególny sposób zawierza mu matkę i dziecko? Czy mężczyzna może odnaleźć tożsamość tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie, a ojcostwo jest szczególną częścią rodzicielstwa? Czy wreszcie jest prawdą, iż analiza naukowa w całej pełni potwierdza fakt, że sama konstytucja cielesna mężczyzny oraz jego organizm zawierają w sobie naturalną dyspozycję do ojcostwa, jako następstwa małżeńskiego zjednoczenia z kobietą?

Wolno mi wyrazić oczekiwanie, by mężczyźni świeccy - może szczególnie mężowie oraz ojcowie - zechcieli zająć swoje miejsce wśród osób tworzących duchowość, liturgię i całą teologię, tak, aby ich dotąd milcząca obecność mogła znaleźć swój wyraz w Kościele. Ich refleksja z pewnością pomoże całemu Kościołowi odkryć – że pójdę raz jeszcze za intuicją Papieża - potrzebę nowego maskulinizmu, który nie powtórzy starych słabości i błędów męskości, ale pozwoli na odkrycie geniuszu mężczyzny w Kościele i świecie, pozwoli na odkrycie męskości jako daru, który tak cudownie stworzył Bóg.

Z punktu widzenia dogmatycznego kwestia męskości i kobiecości nie jest kluczowa. Nie da się obronić tezy, że człowiek wprawdzie jest zbawiany przez łaskę Bożą, ale dodatkowym warunkiem koniecznym dla połowy ludzkości jest na przykład rodzenie dzieci. Z punktu widzenia Dobrej Nowiny nie ma mężczyzny ani kobiety (Gal 3, 28), a podstawowe jest trwanie w wierze, nadziei i miłości. Czy słuszne jest budowanie antropologii którejkolwiek płci, opartej na cielesności i więziach biologicznych? Niewątpliwie człowiek realizuje się i zbawia poprzez relacje z ludźmi, wśród wielu z nich może jedną z piękniejszych jest ojcostwo i macierzyństwo. Dlaczego jednak tylko tożsamość kobiety określa się poprzez odniesienie do jej fizjologii i relacji z ludźmi? Dziewczynki słyszą, że są przyszłymi matkami, czy równie często określa się chłopców jako przyszłych ojców? Wiele kazań zwraca się ku kobietom jako matkom, wzywając je do naśladowania Matki Bożej, lecz poza kazaniami stanowymi rzadko słyszy się kazania do mężczyzn. Jakie wzorce można wskazać panom?

KŁOPOTY ZE WZOREM
Najdoskonalszym wzorem i celem jest Chrystus, najpewniejszą drogą pełne przylgnięcie do Niego. Popularne jest jednak przekonanie, że pełne oddanie Bogu i naśladowanie Chrystusa możliwe jest wyłącznie w stanie duchownym i zakonnym, co stawia pytania zarówno antropologii, jak i duchowości świeckich.
Jacy święci mężczyźni wyrażają „geniusz męskości”? Święty Józef, Opiekun Odkupiciela, wybrany ze wszystkich mężczyzn, aby być mężem Najświętszej Dziewicy, Żywicielem Syna Bożego, Głową Świętej Rodziny, Opiekun dwu Najświętszych Osób, ukazujący szczyt męskiego powołania, może być prototypem męskiego przyjmowania odpowiedzialności za kobietę i dziecko. Tego Mężczyznę, przyjmującego Dziewicę z Synem Bożym, litania określa jako postrach duchów piekielnych. Historia Józefa przypomina, że przyjęcie ojcostwa jest zawsze dla mężczyzny kwestią zawierzenia Bogu i kobiecie. To ona mówi mężczyźnie o istnieniu dziecka. Stwórca powierza dziecko najpierw kobiecie; mężczyzna, przyjmując kobietę, przyjmuje ją zawsze z potencjalnymi dziećmi. Mężczyźni zawsze w jakiś sposób podążają śladami tego Sprawiedliwego, wahającego się, czy przyjąć kobietę z dzieckiem - czy to naturalnym, czy z dalszej rodziny, czy adopcyjnym.

Wśród wspaniałych mężczyzn Biblii jest także Jan Chrzciciel, o którym powiedział Jezus, że „między narodzonymi z kobiet nie powstał większy”. Jan to przyjaciel Oblubieńca, który widzi swe powołanie w tym, by to Oblubieniec wzrastał, a on sam się umniejszał. Są jeszcze inni: Setnik, którego wiara zadziwia samego Jezusa, Jan Apostoł, przyjaciel przytulany na Ostatniej Wieczerzy, który trwa pod krzyżem i przyjmuje do siebie Matkę; Józef z Arymatei i Cyrenejczyk, którzy pojawiają się, gdy Apostołowie chowają się ze strachu… Pismo Święte przekazuje mocne męskie postacie, które nie są jednak popularne wśród wierzących mężczyzn. Kobiety mogą identyfikować się z Maryją, odnajdywać w Jej kulcie - mężczyznom brak podobnej możliwości.

Czy tradycyjne męskie wzorce kulturowe sprzyjają wyrażaniu się męskiej duchowości chrześcijańskiej? Część z nich zapewne tak, jednak popularnie męskość jest kojarzona zazwyczaj z władzą, siłą, dominacją; trudniej niż kobiecość odnajduje się we wzorze Chrystusa Sługi. Jednak Syn Boży nie przyszedł, by mu służono; Józef jest podległy powołaniu Maryi; Poprzednik pragnie się umniejszać… Określenie „prawdziwy mężczyzna” potocznie kojarzy się raczej z potrzebą adrenaliny, niż z codzienną, zwyczajną służbą, trudnościami życia we wspólnocie i mało efektowną pracą na jej rzecz. A jednak w ten sposób budowali Europę benedyktyni i cystersi. Za cechę „męską” uważa się raczej gwałtowność, niż opanowanie i łagodność. Bohaterowie przelewający krew za honor i ojczyznę są bardziej czczeni, niż nauczyciele dialogu i życia we wspólnocie, choć od epoki krucjat doszliśmy przecież do czasów Karola de Foucauld, żyjącego w pokoju wśród Arabów. Przemoc w męskim wydaniu - jak corrida, poetyka wojny i pojedynków - została podniesiona do rangi rytuału celebracji męskiego honoru. O ile jednak łatwo jest określać walkę jako czynność „męską”, rzadko chyba mówi się o albertynach czy braciach szpitalnych, uzasadniając ich powołanie: no tak, to prawdziwy mężczyzna.

PRZYJACIELE BOGA
Na ile uwarunkowany historycznie męski etos kulturowy wspomaga dążenie do bliskości Boga, realizację świętości? Być może obawy przed zagubieniem tożsamości powodują niekiedy zbyt kurczowe przywiązanie do kulturowych ról płci, utożsamianych z samą płcią. Wydaje się, że wiele kobiet staje się przyjaciółkami Boga i świętymi, wykraczając poza stereotyp kobiecości swej epoki: hagiografowie określają je nierzadko jako „męskie”. Ich świętość była jednak czytelna zarówno dla wiernych, jak i dla hierarchii kościelnej. Ożywczy jest przykład świętych przyjaciół Boga, którzy odrzucali niektóre kulturowe wzorce męskości, jako niewygodne w ich drodze ku Umiłowanemu. Franciszek z Asyżu, przyjmując imię brata mniejszego, wyraził tym samym zgodę na status człowieka pozbawionego przywilejów, nie „kapłana”, ale „laika”, rezygnującego z wszelkich zabezpieczeń finansowych. Ignacy z Loyoli wskazał na posłuszeństwo, kojarzone raczej ze służącymi, kobietami i dziećmi. Wielu świętych, na przykład Albert Chmielowski, Kamil, Jan Boży, Józef Kalasanty, nie bało się odejść od schematu kulturowego, przypisującego opiekę nad biednymi, chorymi i dziećmi wyłącznie kobietom, i to niższego stanu. Jak przykład tych świętych wpłynął na kształtowanie się obrazu mężczyzn w Kościele, na nauczanie o mężczyznach? Charyzmat świętych trwa w założonych przez nich wspólnotach, na ile jest jednak obecny w świadomości wiernych jako droga mężczyzny do Boga? Czy odkrywamy i kształtujemy męską duchowość, patrząc na wzorce świętych przyjaciół Boga, zaczerpnięte z Biblii i historii Kościoła?

PARTNERZY KOBIET
Szereg postaci kobiecych, wiele błogosławionych i świętych, które były przewodniczkami duchowymi Kościoła, niewiele zmienia potoczne postrzeganie w nim miejsca kobiety. Wydaje się, że wielu mężczyzn odczuwa trudność życia w świecie, w którym Bóg stworzył kobietę. Słuchając niektórych wypowiedzi męskich – niestety także niektórych księży – można odnieść wrażenie, ze zgoda na istnienie kobiet jako daru Bożego jest dla nich trudna. Taką trudnością jest uznanie kobiety na prawach nie matki, nie żony, nie w relacji biologicznej, ale w relacji siostrzeństwa i braterstwa, z cała wolnością, uznaniem darów kobiety, a nie tylko postrzeganie jej jako zagrożenia, z którym trzeba sobie poradzić, czasem także przez pogardliwe traktowanie.
Teologia mówi o grzechu pierwszych rodziców, jednak zgodnie z oskarżeniem Adama: „kobieta, którą mi dałeś...”, mówi się częściej o winie Ewy. W biblijnym opisie mężczyzna nie poczuwa się do własnej winy i wskazuje na innych sprawców swego upadku. Charakterystyczne, że mężczyznę nie zadawala samo oskarżenie kobiety: jakby podkreślając nieuchronność swego upadku, wskazuje na Boga, jako na przyczynę istnienia kobiety! Gdyby Bóg nie dał mu jej, nie byłoby problemu. Echo tego oskarżenia słychać w niezliczonych sytuacjach, gdy za brak opanowania mężczyzny zazwyczaj obwiniana bywa kobieta, jej wygląd, zachowanie. Tłum pobożnych i zgorszonych mężczyzn, żądający ukarania jawnogrzesznicy, nie mówi ani słowa o tym, który przyczynił się do jej grzechu. Gdy Jezus zgadza się, by karali bezgrzeszni, robi się pusto...

Z opisu stworzenia można jednak wywnioskować, że mężczyźni są stworzeni do życia we wspólnocie: zakonnej, rodzinnej, kościelnej etc. Bóg po stworzeniu człowieka stwierdza, że „nie jest dobrze, by mężczyzna był sam”, uznając brak samowystarczalności mężczyzny i potrzebę kobiety. Relacja z raju mówi najpierw o jedności mężczyzny i kobiety, zachwycie mężczyzny kobietą, o wspólnocie w miłości wzajemnej, zaś o panowaniu mężczyzny nad kobietą mówi się w Piśmie tylko jako o konsekwencji grzechu, podobnie jak konsekwencją grzechu jest trud uprawy na roli.

Symboliczny sens sceny, w której Jezus oddaje Janowi swoją Matkę, wskazuje na uznanie duchowej roli kobiety. Kobieta jest w tej relacji partnerką mężczyzny na drodze do Boga. Pojawienie się w pierwotnym chrześcijaństwie kategorii dziewicy, jako kobiety nie związanej z mężem ani ojcem, wskazywało na nowe miejsce kobiety–siostry, nie warunkowanej we wspólnocie czynnikami biologicznymi. W tej wizji mężczyzna traktowany był jak brat i partner kobiety. Czy nie warto odkryć na nowo tej starej intuicji?

OJCOWIE
Macierzyństwo bywa ukazywane jako droga uświęcenia kobiety, bardzo rzadko mówi się w ten sposób o ojcostwie. Czy małżeństwo to jedna z męskich dróg zbawienia? Sądząc z definicji sakramentów – na pewno tak, sądząc po treści większości kazań - niekoniecznie. Przyjaźń z żoną i jej związek z przyjaźnią z Bogiem to rzadki temat w naszym Kościele. Niewiele słyszy się o komunii osób, jako drodze zbawienia w małżeństwie (i nie tylko). Nauczanie często kończy się na kwestii ochrony życia poczętego i wychowywania dzieci, niekiedy też kobiety słyszą o swej szczególnej odpowiedzialności za religijność męża.

Myśląc o wychowaniu religijnym dzieci, mówi się zazwyczaj o roli matki, tak jakby ojciec był osobą mniej ważną. Biblia składa odpowiedzialność raczej na ojcowski przekaz wiary, mówiąc o Bogu Abrahama, Izaaka, Jakuba, „Bogu naszych ojców”. Mimo że chętnie piszemy o zachowaniu „wiary ojców”, jednak wierzymy, że „święci wychowują się na kolanach świętych matek”. Świadectwa księży obfitują zazwyczaj w piękne portrety matek (bardzo rzadko ojców!), które niejako towarzyszyły im na drodze powołania. Czy w naszej świadomości ojciec jest świadkiem wiary? Czy małżonek, zgodnie z definicją sakramentu, jest widomym znakiem łaski? Czy jest opiekunem Oblubienicy Pańskiej, którą jest Kościół domowy, prowadzony przez męża jednej żony, ojca dzieci? Konsekwencją takiego charyzmatu mogłaby być posługa ojców jako lektorów, kantorów, prowadzenie przez nich modlitw rodzinnych lub nabożeństw. Być może ojcowie, jako świadkowie wiary w rodzinie, mogliby być szafarzami Najświętszego Sakramentu, na przykład podczas pierwszej komunii?

NA NABOŻEŃSTWIE
Szczególnym momentem refleksji i zaangażowania świeckich mogą być święta kościelne. Procesja Bożego Ciała znajduje szczególne miejsce dla dziewczynek. Natomiast święto Chrztu Pańskiego rzadko ukazuje Jana Chrzciciela, jako poprzednika i przyjaciela Oblubieńca. Co ukazuje mężczyznom symbolika Bożego Narodzenia? Kobieta tuląca Dziecko w stajence, to obraz poruszający serca. Lecz więcej jest tutaj obecnych mężczyzn: jeden, maleńki Wcielony - w wielu kolędach płacze i wymaga matczynej opieki, drugi, opiekun Rodziny - gdzieś z boku. Trzech przedstawicieli elity i ubodzy z pokłonem stanowią tu raczej element tła. Wielki Piątek ukazuje kobiety stojące pod krzyżem, Zmartwychwstanie - niewiasty przychodzące do grobu. To Marię Magdalenę, a nie Apostołów chce najpierw spotkać Zmartwychwstały. Liczne i wyraziste postacie męskie czasu Paschy rzadko są obecne w refleksji wiernych – widać tam raczej „trzy Maryje”, które drogie maści niosły…

Gdyby w tych scenach lepiej widać było mężczyzn, inaczej wyglądałaby w naszych oczach rzeczywistość Wielkiego Postu i Triduum Paschalnego. Może zamiast czterdziestu dni śpiewania żałobnych pieśni pasyjnych lepiej by kłaść nacisk na walkę duchową, na panowanie nad sobą, zgodę na własną śmierć? Może po czterdziestu dniach pasyjnych można by świętować czterdzieści dni chwały zmartwychwstania? Tymczasem kluczowa prawda chrześcijaństwa, bez której próżna jest nasza wiara, szybciutko przechodzi w majowe, kojące pieśni o słodkiej Matce, która wszystko rozumie. Majówki najczęściej pomniejszają rolę Najmilszej do czułej Opiekunki, pięknej i cichej jak wiosna, podczas gdy pełny obraz zakładałby również wspomnienie Panny Mocnej, która samodzielnie, bez jakiejkolwiek ludzkiego oparcia przyjęła Zwiastowanie, stała pod krzyżem wobec wrogiego tłumu, wobec ucieczki Apostołów i cierpienia swego Syna. Tkliwy obraz Panny łaskawej niewątpliwie koi serca, warto jednak zastanowić się, jakie struny pobożności porusza on w typowym mężczyźnie? Czy obecna jest mu przede wszystkim czuła Matka, „która wszystko rozumie”, czy też Dziewica, której ostatnie słowa - Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie (J 2, 5) - są wyraźnym, bezdyskusyjnym poleceniem?

O stylu naszej pobożności można by długo dyskutować… Faktem jest, że w wielu polskich kościołach niemal jedynymi mężczyznami obecnymi na Eucharystii, nabożeństwie lub procesji, są księża. Czy to znaczy, że inni mężczyźni, którzy nie są celibatariuszami, nie odnajdują się w tych formach pobożności? Ewangelia przeznaczona jest niewątpliwie dla wszystkich w sposób doskonały, niedoskonałe mogą być tylko formy przekazu.
Jakie zatem byłyby formy pobożności odpowiadające duchowości męskiej? Dlaczego więcej mężczyzn widać w nowych grupach religijnych, niż na tradycyjnych nabożeństwach? Być może jedną z wielu przyczyn jest rodzaj specyficznej duchowości, wyrażany także w pieśniach. Możliwe, że trudniej mężczyznom koncentrować się na swej słabości, bezradności i deklarowaniu „bycia sierotami”, których głos do litości wzbudzi. Może łatwiej byłoby zachęcić ich do walki duchowej i pieśni uwielbienia?

DUCHOWOŚĆ MĘŻÓW I OJCÓW
Wiele mówi się o tym, że teologię w Kościele tworzyli głównie mężczyźni. Można tu dodać: mężczyźni nieżonaci, nie ojcowie rodzin. Czy teologia była pisana z męskiego punktu widzenia? Jeśli tak, to odzwierciedla przede wszystkim doświadczenie synów, celibatariuszy, czyli doświadczenie bardzo istotne, ale nie jest jedynym doświadczeniem męskim. Teolog świecki, widzący swe małżeństwo jako miejsce doświadczania Boga, być może pisałby nie tylko o zbawczym wymiarze męki Syna Bożego, ale i cierpieniach Boga Ojca, który tak ukochał świat, że zgodził się na Mękę własnego Dziecka; być może rozwinąłby szerzej w teologii kategorie ojcostwa i naśladowanie Ojca ofiarującego Syna, może inaczej postrzegałby mariologię. Być może rozwinąłby motyw naśladowania Boga przez proroka Ozeasza, przyjmującego niewierną żonę. Świeccy teologowie duchowości zapewne dostrzegliby radę expressis verbis ewangeliczną: przyjęcie w imię Jezusa niekoniecznie własnego dziecka. W ramach wymiany doświadczeń raz w roku rekolekcje dla duszpasterzy mógłby poprowadzić ojciec rodziny, teolog świecki...

Rzadko słyszymy o duchowości mężów. Trudno, by pisali ją księża i zakonnicy, choć zdarzają się wśród nich piszący bez moralizowania o komunii osób i jedności małżeńskiej, jako znaku komunii Trójcy Świętej. A przecież pierwotnym wzorem wspólnoty nie jest zakon czy Kościół, ale rodzina, pierwotnymi nauczycielami wiary - ojciec i matka. Tymczasem czytając tekst o duchowym ojcostwie w Kościele można być pewnym, ze główny akcent zostanie tu postawiony na ojcostwie symbolicznym duchownych, zapomniane zaś zostanie realne ojcostwo ojców rodzin.

Czy świecki mężczyzna może oddać się całym sercem Bogu? Najlepiej na to pytanie odpowiadają przenikające słowa Księgi Powtórzonego Prawa, wzywające do oddania się Mu całym sercem, całą duszą, całym umysłem, z wszystkich swych sił (Pwt 6, 3-21). I nie chodzi tu wcale o duchowość kapłanów: mowa jest o całym Izraelu, a nie o „wybranych”.

Czy mąż żony, ojciec dzieci, może dojść do świętości? Na to pytanie przytakną zapewne duszpasterze Rodzin Nazaretańskich, Opus Dei, grup charyzmatycznych… W dniu swych 83 urodzin Papież powiedział, że żaden stan lub wiek nie jest przeszkodą do życia doskonałego. Czy to przekonanie podzielają powszechnie nasi duszpasterze?

Potrafimy określić choćby w przybliżeniu, na czym polega świętość życia osoby duchownej. Jednak nie do końca już wiadomo, jak miałaby wyglądać świętość życia mężczyzny niekonsekrowanego. Beatyfikacja świeckich męczenników i celibatariuszy nie wskazuje na małżeństwo, jako skuteczny znak łaski. Podobnie ma się rzecz z beatyfikowanymi rodzicami dzieci konsekrowanych, wybierającymi ostatecznie tzw. białe małżeństwo. Szanując tę decyzję, trudno jest jednak uznać ją za wzór świętości dla męża czy żony. Czy słuszna może być decyzja kapucyna, który nie spowiada, dominikanina, który nie głosi kazań, trapisty, który podróżuje po całym świecie? Można się zapewne zbawić, nie wypełniając obowiązków przyjętego powołania, ale chyba raczej na zasadzie wyjątku od reguły…

Może zachwycać i zdumiewać dobór Patronek Europy: Katarzyna Sieneńska – świecka dziewica, pouczająca papieży, kierowniczka duchowa klasztorów męskich, negocjatorka między możnymi tego świata, doradczyni królów; Brygida - świecka mistyczka, matka, wdowa, zabiegająca o ewangeliczny kształt papiestwa, wraz z nimi Edyta Stein - intelektualistka, filozofka i mniszka. Męscy patroni to z kolei mnisi - budowniczy Europy: Benedykt, Cyryl i Metody. Brak mężczyzn innych powołań, na przykład ojców rodzin.

Nie ma w Kościele tradycji środowisk duchowych, pobożnych, teologicznych mężczyzn świeckich. Bogactwo duchowości wielu zakonów przyciągało zawsze chętnych, a zaangażowanie mężczyzn świeckich w Kościele (nie licząc rzadkich rodzynków, jak bł. Bartolomeo Longo) jest trudne do zauważenia. Niewątpliwie nie sprzyjały temu czasy minione… Tym niemniej - nawet uwzględniając specyfikę spojrzenia na celibat i małżeństwo - łatwo jest wskazać długi szereg wybitnych kobiet, dziewic i wdów, zaangażowanych czynnie w Kościele, podczas gdy mało znani są historii mężczyźni niekonsekrowani, czynnie angażujący się w jego życie. Kimś takim jest dzisiaj chociażby Kiko Argüello, założyciel neokatechumenatu, inicjujący nową formułę seminariów duchownych, sam pozostający jako świecki.

Mało widoczne są w duchowości, pobożności i teologii takie cnoty, jak piękno i godność bycia małżonkiem. Rzadko bywają one traktowane jako locus theologicus, źródło czy punkt wyjścia dla teologii, kształtu Kościoła. Sytuacja, w której teologia, nauczanie Pisma Świętego, duchowość są odzwierciedleniem wyłącznie doświadczenia osób żyjących w celibacie, wydaje się niepełna, chociażby dlatego, że „nie tak było od początku”.

KIM WIĘC JEST MĘŻCZYZNA?
Z postawionych wyżej pytań spróbujmy wydobyć to, co niewątpliwe. Mężczyzna jest zatem osobą ludzką, stworzoną z miłości i do miłości. Może odnaleźć się tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie, wyrażany przez rozmaite charyzmaty we wspólnocie rodzinnej czy zakonnej. Pełnia męskości realizuje się niewątpliwie najdoskonalej w bliskości i przyjaźni z Bogiem. Przyjmując ciało mężczyzny, Syn Boży stał się podobny nam we wszystkim, z wyjątkiem grzechu – a więc wskazał, że bycie mężczyzną jest wolne od determinizmu biologizujących wzorców, jednocześnie nie redukując wizji człowieka do modelu życia anielskiego. Przykład wielu świętych, mężczyzn realizujących siebie w przyjaźni z Bogiem, wskazuje nieomylnie na istnienie pewnego paradygmatu męskości. Można wyrazić nadzieję, że wpiszą się weń także powołania do życia świeckiego.

Obecność świeckich mężczyzn w Kościele była najczęściej obecnością milczącą. Być może czas świeckich - znak wiosny Kościoła – okaże się także czasem mężów i ojców, których nowa świadomość pomoże również mężczyznom konsekrowanym i duchownym w rewizji ich schematów myślowych, by odnowiony Kościół mógł wyrażać pełnię swego doświadczenia i powołania.

Magdalena Węglewska jest doktorantką teologii.